Wywiad

Agnieszka Więdłocha pierwszy raz o córce! Wyjątkowy wywiad Twojego Stylu

Agnieszka Więdłocha pierwszy raz o córce! Wyjątkowy wywiad Twojego Stylu
Fot. AKPA

Dwie Agnieszki. Prywatna – skryta, wyciszona. I ta przed kamerą – ekstrawertyczna, śmiała. Agnieszkę Więdłochę wiele kosztowało pozbycie się nieśmiałości. Pomogły kobiety, które spotkała na swojej drodze. Dzisiaj mówi: „Bądźmy histeryczne!”. Bo emocjonalność jest siłą, która pozwala nam walczyć o swoje.

Zaproponowałam Pani rozmowę na temat kobiet, a pani...

Agnieszka Więdłocha: … ucieszyłam się i wzruszyłam. To czas, gdy trzeba więcej mówić o naszych sprawach, o tym, jakie jesteśmy i czego potrzebujemy. A także o sile, którą my kobiety możemy sobie dawać. Ważny temat, choć kontekst mało optymistyczny. Rozmawiamy przez telefon, stoję przy oknie i patrzę na Warszawę. Moje pierwsze uczucie: smutek.

Choć powinna pani czuć radość, niedawno urodziła pani córkę. Ten fakt nie nastraja optymistycznie?

Oczywiście, to największe szczęście, jakie mogło mnie spotkać. Choć słyszałam też opinię, że sprowadzenie dziecka na TAKI świat jest przejawem egoizmu.

Taki, czyli jaki?

Zjadającym to, co dobre. Czytam Boya-Żeleńskiego. Koło historii tak się obróciło, że nasze czasy stały się podobne do tamtych, które opisał w „Piekle kobiet”, gdy na początku XX wieku trzeba było walczyć o nasze podstawowe prawa. Wydaje mi się, że żyjemy w kraju, który cofa się w mrok. Świat też niepokoi: brudne środowisko, kryzys klimatyczny, reżimy polityczne, zachwianie demokracji. Jest o czym myśleć... Mówi się: Świat nigdy nie był lepszy i nigdy nie będzie gorszy. Zgoda. Ale ważne, by nie zgadzać się na podłość. A co do dziecka – są w życiu decyzje, których bez względu na wszystko nie chce się cofnąć. Z jednej strony boję się myśleć o przyszłości, która czeka moją córkę. Ale z drugiej mam nadzieję, że jej pokolenie będzie miało więcej rozsądku i świadomości, żeby zmienić ten świat na lepszy. Już teraz młodzi pokazują, że są odważni i nie chcą się godzić z ograniczaniem wolności. Widać to na ulicach podczas marszów Strajku Kobiet, czy strajków klimatycznych.

Popierała pani Strajk Kobiet?

Jak mogłabym inaczej, kiedy zagrożona jest moja godność i wolność? Udzielałam się w social mediach. Od przyjaciółek i znajomych dostawałam esemesy: „Aga, wychodzę na marsz, myślę o tobie, jakbyś była tu ze mną”. Poruszające. Wiele razy docierało do mnie, że w kobietach, które potrafią być solidarne, jest ogromna siła. Wiem, że bez przyjaciółek moje życie byłoby ubogie, smutne, jak deser bez cukru. Tworzymy „bandę”, choć się różnimy. Mamy inne podejście do rodziny, związku, kariery. Ale stoimy za swoimi plecami. Razem łatwiej podejmuje się decyzje w stylu: zmieniam pracę, bo jest mi w niej źle. Jedna z nas, po latach w korporacji i urodzeniu trzeciego dziecka zdecydowała, że nie wraca do firmy, zajmie się rodziną. Wsparcie grupy pomogło w odważnej decyzji. W pierwszej fali pandemii, gdy zagubiona  jechałam na wymaz, zadzwoniłam do przyjaciółki, która jest lekarką: Co robić, jestem w panice! A ona spokojnie: „Wyluzuj, zrób test i daj znać, czy bolało”.  Wynik był negatywny. Wzmocniło mnie, że mogłam odbyć taką rozmowę prawie o północy. Albo wysyłam esemes: Laski, które zdjęcie najlepsze na okładkę? Po czym każda wybiera inne! I to jedyny moment, kiedy nie mogę na nie liczyć. Kocham je za mądrość, wrażliwość i poczucie humoru. Bo w życiu trzeba się dużo śmiać. Najlepiej w towarzystwie. 

Jakie cechy chciałaby pani włożyć do życiowej wyprawki córki?

Marzę, by była niezależna i sprawcza. Solidarna z innymi kobietami. Solidarność w ogóle wydaje mi się dziś najważniejsza. A z nią bywa różnie. Lubię emocjonalność kobiet, gorące reakcje. Przepadam za słowem „histeryczna”, choć w wielu osobach budzi negatywne skojarzenia. Ale dla mnie oznacza eksplozję żywiołowej spontaniczności i wrażliwości, na którą nie stać wielu mężczyzn. Dlatego jeśli to mężczyzna krytykuje kobietę za „histeryczność”, zbytnią emocjonalność, widzę w tym chęć podkreślenia: „patrz, ja potrafię się opanować, jestem lepszy”. Bzdura. Ale gdy kobieta mówi kobiecie: „Ależ z ciebie histeryczka!”- mnie to boli i smuci. Zachowuje się, jakby chciała zdeprecjonować kobiecą emocjonalność, z którą ja czuję silną więź.

Skąd się to wzięło?

Z domu. Babcia i mama są ze sobą blisko, ja do nich dołączyłam. Taka szczera i bliska międzypokoleniowa relacja rzadko się zdarza, choć jesteśmy różne. Mama, Marzenna, to umysł ścisły. Inżynier, pracuje na Politechnice Łódzkiej. Ona jest spokojna, uporządkowana, ja - wieczny chaos. Chciała studiować medycynę i chyba żałuje, że pod wpływem impulsy wybrała politechnikę. Czułam jej marzenie, żebym ja została lekarką, ale zdecydowałam się na aktorstwo. Jestem wdzięczna, że wolno mi było wybrać. Zawsze byłam uparciuchem. Gdy rodzice zapisali mnie do przedszkola, oświadczyłam, że nie zamierzam być w grupie z maluchami, chciałam do starszaków. A że sale łączyła wspólne toaleta, wciąż do nich przechodziłam. Ostatecznie trzy lata spędziłam w starszakach. To czemu poświęcałam czas, też zależało ode mnie. Gdy chciałam się uczyć języków, chodzić na basen, tenis – nie słyszałam: najpierw lekcje. Mama nie naciskała na wybitne oceny. Jej zaufanie, dystans do wielu spraw pomaga mi teraz w życiu. Nie napinam się, nie nastawiam, że „musi się udać!”. Jak się uda, to super.

W domu, gdzie dostaje się tyle akceptacji, jest przestrzeń na bunt?

Nie miałam powodu się buntować. Wyrozumiałość rodziców rodziła raczej zobowiązanie, żeby nie przeginać. Moim towarzystwem byli starsi koledzy z osiedla. Tworzyliśmy paczkę. Tata ich po ojcowsku przepędzał, mama na szczęście lubiła. Ufała im i mnie. Mogłam zadzwonić z imprezy: „Pozwól mi zostać jeszcze godzinę, błagam, jest super!”. Pozwalała. Wracałam na ogół po dwóch i nie było bury. Ale czułam, że przeciągniecie do trzech byłoby nadużyciem. Nieporozumienia w relacjach z rodzicami pojawiły się niedawno, ze względu na poglądy polityczne, które nas dzielą. Ale to już są sprawy między dorosłymi ludźmi.

Podobno do dziś każdego dnia dzwoni pani do babci?

Staram się, kocham nasze rozmowy. Czasem się zdarza, że dziewczyna ma słabą więź z matką i ucieka do babci, która jest bardziej wyrozumiała. U nas tak nie było, ale babcia Wiktoria do dziś jest dla mnie opoką. Leczyła nie raz rany mojej duszy - u niej wypłakałam się po największej porażce miłosnej. Przyniosła wtedy kakao i powiedziała: „Rybko, ty płaczesz przez faceta? Głupio tak, nie warto”. Dziś ma 84 lata. Była księgową, do tej pory doradza mi w finansach. Dzwoni: „Agunia, w banku „x” jest nowe oprocentowanie, warto tam przejść. Lecę załatwić”. Albo: „Agunia, teraz warunki na lokacie są beznadziejne. Może wypłać pieniądze i kup sobie coś fajnego”. Kupowania „czegoś fajnego” bez wyrzutów sumienia, uczyła mnie druga babcia, Danusia. Umarła niedawno, bardzo trudno mi o niej mówić. Miała 90 lat. Od niej też wiele dostałam. Uczyła mnie elegancji. Powtarzała, że strój i makijaż to dla kobiety zbroja, która pozwala być silną. Twierdziła, że kobiety, które myślą tylko o innych, a odmawiają sobie przyjemności, popełniają błąd. Trzeba mieć swoją przestrzeń, pieniądze, wolność. Nie uzależniać się od mężczyzny, mimo, że się go kocha. I to też chciałabym przekazać córce.

Pamięta pani moment, gdy spojrzała pani na mamę jak na wzór kobiecości?

Tak! Miałam sześć lat, bawiłam się z koleżanką na podwórku, u babci. Mama po mnie przyjechała, w ślicznym niebieskim prochowcu. Koleżanka wpatrywała się w nią jak zaczarowana: „O rany, ale ty masz piękną mamę!”. Do dziś czuję tamto ukłucie w sercu. Jak to? Ona nie jest tylko moja? Bo wydawało mi się, że urok mamy należy do mnie. Do dzisiaj mam ten jej niebieski płaszcz i sukienki, które zaprojektowała dla niej babcia. Bo to były czasy, gdy szyło się kreacje u krawcowej. Np. obcisła, z dużym golfem ze złotawego materiału w róże. Zakładam ją wiosną i słyszę: „Ale masz odlotową kieckę!” Po babci mam m.in. zjawiskową suknię w piwonie.

Dziedziczenie kultowych kreacji wzmacnia kobiecą więź pokoleniową?

Jestem pewna, że wzmacnia! I ma wymiar symboliczny. Pokazuje, że pewne sprawy są zrozumiałe tylko dla kobiet. Tata trochę się w tym gubi. Czasem słyszę: „O, znowu masz sweter matki!” Albo strofuje mnie: „Przecież to torebka matki ze studiów, proszę ją zostawić!” Droczę się z nim.... Ale dotarło do mnie również, że można nosić rzeczy tylko po osobie, która się kocha. Więc sukienka babci, mamy w szafie to też wyraz więzi, miłości. Uświadomiłam sobie, że kobiety w mojej rodzinie miały mocną wspólną cechę: były po prostu dobre. To skutkowało i tym, że chciało się im tę dobroć odwzajemniać. Odkryłam, że robiłam to czasem kosztem własnego zdania. Na przykład szkoła muzyczna. Zapisała mnie do niej mama, bez konsultacji ze mną. Zastrzegła, że mogę zrezygnować, jeśli nie spodoba mi się granie na pianinie. Nie byłam zbyt muzykalna, ale chodziłam na zajęcia – dla niej. Żeby nie sprawić mamie przykrości. Przez lata myślałam, że niewiele mi to dało, a okazało się, że szkoła przydała mi się w pracy. W „Planecie singli” grałam nauczycielkę muzyki. Ale wtedy nie umiałam się zbuntować. Może byłam zakochana we własnej mamie, a może zbyt nieśmiała? Nieśmiałość to moja naturalna, dominująca cecha. Dlatego doceniam kobiety, które pomogły mi ją przełamywać, potrafiły dowartościować.

Czyli dmuchnąć w skrzydła?

Tak. Miałam etapy w życiu, kiedy było mi to niesłychanie potrzebne. Mądre kobiety, które spotykałam na swojej drodze, intuicyjnie to wyczuwały... 

Więcej w kwietniowym Twoim Stylu

zamow do domu0421

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również