Partnerzy

Daria Ładocha i Bartek Kulita, czyli byle nie dogonić króliczka. Historia miłości dziennikarki i fotografa

Daria Ładocha i Bartek Kulita, czyli byle nie dogonić króliczka. Historia miłości dziennikarki i fotografa
Fot. Łukasz Kuś

Mija 20 lat, odkąd są razem. Nowa gospodyni programu „Ameryka Express”  Daria Ładocha i jej partner Bartek Kulita tworzą związek pełen sprzeczności. Ratuje ich sarkastyczne poczucie humoru i… brak ślubu. 

Daria Ładocha: Dłużej jestem z nim niż bez niego. Nasz związek datuję od pamiętnej styczniowej imprezy 20 lat temu, z której Bartek mnie… wyrzucił. Zapytałam go ostatnio, jaką niespodziankę z okazji dwudziestki dla mnie szykuje? Odpowiedział, że ucieczkę do dżungli. Solo. Zrewanżowałam się radą, którą powtarzam co roku: „Pamiętaj, to nasza ostatnia rocznica, przeżyjmy ją godnie!”. I tak sobie funkcjonujemy.

Tamta impreza odbyła się we Wrocławiu, gdzie Bartek mieszkał ze swoją – jak się okazało – partnerką. On miał 24 lata, a ja 17. Chodziłam do liceum i mieszkałam z rodzicami w Opolu. Na imprezę zabrał mnie znajomy. Potem próbowałam się dowiedzieć, dlaczego Bartek mnie wyrzucił. Wyznał, że gdy tylko mnie ujrzał, przestraszył się problemów. I faktycznie, one są, od 20 lat (uśmiech), bo krótko po tym zaczęliśmy się spotykać. Bartek zakończył swój długoletni związek, a ja po maturze przeprowadziłam się do niego. Nikt nie dawał nam szans – ani znajomi, ani rodzice. Wszyscy myśleli, że to chwilowe zauroczenie. Trudno dziś w to uwierzyć, ale przez rok mieszkaliśmy we trójkę: Bartek i ja w jednym pokoju, a jego ekspartnerka w drugim. Spotykałam ją w kuchni; to ona podsunęła mi książki Olgi Tokarczuk! Potem nawet zaprzyjaźniłyśmy się ze sobą. 

Lubię chadzać do różnych osób zwanych medium: wróżek, jasnowidzów. Dwie, niezależnie od siebie, powiedziały, że Barteki ja byliśmy ze sobą w poprzednich wcieleniach. Podobno jesteśmy na siebie skazani. Wierzę w to. Czasem rzucam: „A ty się nie boisz, że ja sobie w końcu pójdę?”. On odpowiada: „Ale z tobą i tak nikt nie wytrzyma, tylko ja”. Coś w tym jest! 

Nie istnieje recepta na udany długi związek. Wyznaję zasadę, że warto cieszyć się tym, co tu i teraz, bo nic nie jest nam dane na zawsze. Dlatego nie stanęłam na ślubnym kobiercu (choć mam już trzy pierścionki zaręczynowe od Bartka!). Chodzi o to, aby wciąż gonić króliczka. Zamiast przysięgać, że będziemy razem do końca życia, wolę po prostu być z nim. Niezbędne jest też podarowanie sobie tolerancji i swobody oraz przekonanie, że druga strona to niezależna jednostka.  

Jesteśmy dowodem na to, że przeciwieństwa się przyciągają. Bartek niczego sam nie powie niepytany, a ja mogę rozmawiać zawsze i o wszystkim. Podziwiam go za cierpliwość. On wszystko robi starannie, z precyzją. Nawet jak tworzy domowy warsztat do produkcji amunicji. To nie żart! Tak się odstresowuje. A co nas łączy? Podobne podejście do życia i sarkazm.

Wspólne życie dzielę na dwa etapy. Pierwszy trwał 14 lat: ja wtedy byłam dziewczyną, a nie kobietą. Pracowałam u Bartka w jego agencji reklamowej, on prowadził mnie za rączkę. Pomógł sfinansować studia, kupił sprzęt didżejski, gdy zamarzyła mi się taka kariera. Kiedy skończyłam 30 lat i urodziła się nasza druga córka, Mania, wszystko nagle się zmieniło. Stałam się kobietą niezależną, z własnym zdaniem. Choć jeszcze nie byłam pewna, czego chcę. Tak, to był rodzaj buntu i Bartek nie miał ze mną łatwo: wpadałam w zmienne nastroje, szukałam siebie. Kiedy wkraczałam w trzydziestkę, byliśmy akurat w podróży po Tajlandii. Tego dnia wybrałam się sama do świątyni, w której stał posąg Buddy. Szukałam odpowiedzi na to, co powinnam dalej robić w życiu. Budda mi rzekł, że sama muszę się dowiedzieć, ale na pewno nie jestem tam, gdzie powinnam być. 

Po powrocie do Polski rzuciłam pracę u Bartka, zaczęłam prowadzić autorski blog z przepisami i warsztaty kulinarne, niedługo potem trafiłam do telewizji, wydałam kilka książek kucharskich. Role się zamieniły: dziś to Bartek pracuje dla mnie, jest moim menedżerem. Podziwiam, jak wszystko dzielnie znosi. Każdy mój szalony pomysł wspiera, akceptuje. Będę Bartkowi wdzięczna do końca życia za to, że tak na mnie postawił, sam pozostając w cieniu. Ostatnio mu wyznałam, że marzę, aby polecieć do Kapsztadu. Dwa dni potem znalazłam bilety na biurku… 

Jasne, że bywają ciężkie chwile. Kiedy wyjeżdżałam na plan programów „Agent” czy „Ameryka Express” na ponad miesiąc, Bartek zostawał z córkami, z prowadzeniem domu i firmy. Nie miał pretensji. Potem powiedział, że dzięki mojemu wyjazdowi zbudował jeszcze lepszą relację z dziećmi. Na początku nie chcieliśmy spędzać czasu z innymi. Mieliśmy swoje zwyczaje, rytm dnia. Po trzech latach przenieśliśmy się do Warszawy, razem pracowaliśmy. Aż wreszcie pojawiła się na świecie Laura. Nigdy nie byłam typową matką Polką, a tu nagle przestaliśmy być dla siebie najważniejsi. Za nami wiele trudnych chwil, zmartwień o zdrowie córki. Lęk powodował, że często się kłóciliśmy. Ale przetrwaliśmy! 

Jeśli chcemy traktować kogoś jako kompana na życie, z którym idzie się za rękę, niezależnie od górek i dolin, to spore wyzwanie. Najważniejsze, aby znaleźć w sobie miłość do siebie, świata, ludzi. Wtedy będzie prościej, piękniej i pełniej. 

Daria Ładocha – absolwentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, dziennikarka, coach zdrowia, autorka sześciu książek kulinarnych, blogerka. W programie „Dzień Dobry TVN” prowadzi cykl kulinarny. Zwyciężczyni programu „Agent Gwiazdy 2” (TVN). Mama Laury (11 lat) i Matyldy (6 lat), z którymi gotuje w programie „Patenciary” (Food Network). Wiosną poprowadzi show „Ameryka Express” (TVN).  

Bartek Kulita: Nic nas nie łączy, poza tym, że… chcemy być razem! Od tego wszystko się zaczęło. Nie mam pojęcia, dlaczego byłem tak niegościnny, że wyrzuciłem Darię z imprezy przed 20 laty. Być może uprawiałem pewien rodzaj gry, flirtu. Kiedy wyszła, uznałem, że to zły pomysł i poszedłem jej szukać. Wtedy różnica wieku między nami wydawała się spora: siedem lat. Ona nie miała nawet osiemnastki. Jej znajomi patrzyli na mnie jak na starca. Na szczęście rodzice Darii przyjęli mnie bez zastrzeżeń. Mieszkała z nimi w Opolu, a ja we Wrocławiu, więc codziennie po pracy wsiadałem do pociągu. Godzinami chodziliśmy po mieście. Wracałem ostatnim kursem, w nocy. W końcu zacząłem zostawać u niej na noc, rodzice nie robili problemów. Zaufali nam. 

Wokół mnie zawsze były silne kobiety. Daria też taka jest. Od początku miała w sobie pierwiastek nieprzewidywalności i obietnicę przekraczania granic, co ciągnęło mnie do niej jak magnes. Była brzydsza i grubsza, ale to ten rodzaj urody, który pięknieje z wiekiem. Zakochałem się od razu. Pierwszy etap naszego związku był jedną wielką zabawą pomieszaną z awanturami. Daria dojrzewała na moich oczach. Zawsze ambitna, osiąga jeden cel i natychmiast wyznacza kolejny. 

Długo szukała swojej drogi zawodowej. Pracowaliśmy wiele lat razem, m.in. w naszej agencji reklamowej czy wydając magazyn ślubny. Pełniła tam wiodącą rolę. Ma nieprzeciętne zdolności interpersonalne, których z kolei mnie brakuje. Zbudowała fantastyczne zespoły, motywując ludzi do działania. 

Gdyby nie podobne, ironiczne poczucie humoru, być może nasz związek by nie przetrwał. Ratuje nas także to, że potrafimy śmiać się z siebie nawzajem. Szukamy balansu pomiędzy życiem prywatnym i zawodowym. Oboje pracujemy dużo, ale nie pozwalamy sobie na to, aby się zatracić. Przez ostatnie 20 lat nie spotkałem osoby, z którą chciałbym spędzać czas tak intensywnie jak z Darią. Na wakacje staramy się wyjeżdżać aż na dwa miesiące, z córkami. Bez biura podróży, bez napięcia, bez planu. Taki model wypracowaliśmy. Kupujemy bilety lotnicze i rezerwujemy hotel na pierwsze noce. A potem improwizujemy. Zamiast odhaczać kolejne zabytki, wolimy szukać miejscowej atmosfery, jedzenia, ludzi. Chcemy poczuć się jak „lokalsi”, wtopić się w tłum. Wymykamy się poza strefy dla turystów. Tym sposobem byliśmy w Syrii, Indonezji, Wietnamie, Panamie, Kostaryce, na Borneo oraz oczywiście w Tajlandii, którą tak uwielbia Daria. To tam zakochała się w orientalnej kuchni. Tajowie nauczyli ją gotowania. Z ciekawości i pasji wziął się jej nowy zawód. 

Przez pierwsze lata związku kłóciliśmy się często, intensywnie, głośno. Zdarzały się interwencje policji. Tylko że kłótnie kończyły się równie gwałtownie, jak zaczynały. I cokolwiek byśmy sobie powiedzieli w emocjach, to i tak wiemy, że będziemy razem. Odkąd są dzieci, awantur nie ma. Choć uważamy, że kłótnie są potrzebne, bo każda z nich oznacza dla nas „proces twórczy”, rozwój. W ten sposób rozwiązujemy problemy, nie zamiatamy ich pod dywan. W naszym przypadku kłótnie działają oczyszczająco. To dzięki nim rozwijamy się jako para. I częściej chodzimy na kompromisy. 

Kiedy zostaliśmy rodzicami, wiele się zmieniło. Ale fundament, na którym zbudowaliśmy relację, pozostał nienaruszony. Jako tata dbam o zasady, które dają dzieciom poczucie bezpieczeństwa, np. chodzenie spać o stałej porze. A Daria w roli mamy uznaje tylko jedną: łamanie zasad. Tak – najkrócej mówiąc – wyglądają różnice w wychowaniu dzieci pomiędzy nami. Kara to ostateczność. 

Znam Darię jak nikt inny. Nawet gdy oglądam ją w telewizji, uśmiechniętą i rozgadaną, jestem w stanie wychwycić prawdziwy nastrój. Raz podczas wejścia na żywo w programie „Dzień Dobry TVN” wydawała mi się zbyt melancholijna, czego widzowie pewnie nie zauważyli. Wysłałem jej wiadomość: „Uśmiechnij się!”. W kolejnym wejściu już była sobą. Moja rola jako menedżera bywa niewdzięczna. Daria, jak to kobieta, jest wrażliwa na krytykę, działa tu i teraz. A ja często muszę patrzeć szerzej, dbać o jej kwestie wizerunkowe.

Z jednej strony więc opracowuję strategię działań, przewiduję skutki, a z drugiej uważam, aby wszystko przekazać w delikatny sposób. Daria na galach czy warsztatach, które prowadzi, daje z siebie 200 procent, jest wulkanem energii. Ale kiedy schodzi z planu czy sceny, muszę się nią zaopiekować. Czasem wsiada zmęczona do samochodu i natychmiast zasypia, a ja wiozę ją do dzieci. Zdarzają nam się trudne rozmowy. Bywały i takie, kiedy myślałem, że już się nie uda i wszystko szlag trafi… Mam duży dystans do wielu rzeczy i generalnie staram się zachować spokój, ale Daria jest jedyną osobą, która potrafi mnie wkurzyć okrutnie. Tak się dzieje, gdy ktoś jest dla ciebie najważniejszy na świecie. (uśmiech)

Bartek Kulita – fotograf, producent, wydawca, obecnie menedżer i współtwórca projektów Darii Ładochy. Wcześniej był m.in. założycielem i szefem agencji reklamowej 4DB. Absolwent Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Pasjonat broni palnej i sztuk walki.  Ojciec dwóch córek: Laury  i Matyldy .  

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 02/2020
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również