Partnerzy

Ewelina Wojdyło i Janusz L. Wiśniewski: opowieść o miłości pisarza i polonistki

Ewelina Wojdyło i Janusz L. Wiśniewski: opowieść o miłości pisarza i polonistki
Fot. Filip Zwierzchowski/DAS Agency

10 lat temu spotkali się na wieczorze autorskim i już nie potrafili się rozstać. Janusz Leon Wiśniewski i Ewelina Wojdyło mówią o tym, jak w ich związku życie wciąż przeplata się z literaturą.

Ewelina Wojdyło: Czytałam Janusza, zanim go jeszcze poznałam. W 2006 roku, pamiętam dokładnie, przyjaciółka Ania podsunęła mi jego kultową już książkę „Samotność w sieci”. Cztery lata później – również dzięki niej – trafiłam na spotkanie autorskie z Januszem w Starym Mieście pod Koninem, gdzie mieszkałam z mężem i dwoma synkami. Nie chodziłam na tego typu wydarzenia, ale zaintrygował mnie autor – chemik, informatyk, a tyle wie o emocjach i kobietach! 

Wyrwałam się z domu. Był listopad 2010 roku. Na spotkaniu ze znanym pisarzem pojawiło się mnóstwo osób. Janusz jest uroczym i pełnym pasji rozmówcą, świetnie się go słucha (nie tylko czyta). Miałam ochotę zadać mu jakieś pytanie, ale wtedy byłam inną osobą, nie miałam tej pewności siebie, co teraz. Wbrew swoim zwyczajom stanęłam w wielkiej kolejce po autograf. Nie szukałam żadnych atrakcji, byłam dobrze osadzona w swoim małżeństwie. Przynajmniej tak mi się wówczas wydawało. Kiedy nadeszła moja kolej, zamieniliśmy parę słów, aż nagle Janusz wypalił: „Czy pojedzie pani dziś ze mną do Krakowa?”. Pierwsza myśl: „Bezczelny podrywacz”. Oszołomiona odparłam, że możemy wypić kawę po spotkaniu, a Kraków odpada. Mijały minuty, kolejka nie malała. Wsiadłam do auta i odjechałam. W domu pomyślałam, że zachowałam się niekulturalnie, wbrew sobie. Wypadało się pożegnać. Kilka dni później napisałam do niego na Facebooku z przeprosinami. I tak zaczęła się rozmowa, która wciąż trwa. Janusz mieszkał wtedy już prawie 30 lat we Frankfurcie. Wiosną zaprosił mnie do Gdyni, na konferencję naukową, poświęconą miłości osób niepełnosprawnych (mnie interesowało to także jako pedagoga). Był tam prelegentem. Wypiliśmy zaległą kawę i poszliśmy na kolację. Rozmawialiśmy wiele godzin. Mieliśmy poczucie, że znamy się od zawsze. 

Wkrótce przeczytałam wszystkie jego książki. Zbliżaliśmy się. Moje małżeństwo przeżywało już problemy, nie dogadywaliśmy się. Potem również dlatego, że pojawił się Janusz, który mnie zagarniał. Erudyta, miłośnik życia. On też był wtedy w związku. Miał problem, aby odejść. Ja zrobiłam to pierwsza, rozwiodłam się z mężem. W końcu poprosiłam, aby Janusz się określił, czy chce być ze mną, czy z tamtą kobietą. Kiedy wyprowadził się z domu i wynajął w Niemczech mieszkanie, to był dla mnie sygnał, że myśli o nas serio. 

Przez kilka lat przyjeżdżał do mnie regularnie, 900 km w jedną stronę. Zaczęłam z nim rozmawiać o niełatwym w sumie życiu na dwa domy. Tyle że nie wyobrażałam sobie przeprowadzki z synami do Niemiec. Postanowiliśmy kupić mieszkanie, w którym będziemy wreszcie razem. Janusz to człowiek wielkomiejski, wybór padł na Gdańsk. Zamieszkałam tu pierwsza. Od razu znalazłam pracę w liceum. Nie było jednak łatwo. Nagle znalazłam się sama, bez mamy i przyjaciół, z dziećmi, w nowym miejscu. Janusz przeniósł się do nas dopiero po roku, ale to dobrze, bo mogliśmy się najpierw we trójkę „dotrzeć” w zupełnie nowej przestrzeni. Młodszy syn skrywał przede mną problemy w nowej szkole, starszy zaadaptował się świetnie. Wielkie emocje przyniosła mi sprzedaż naszego domu pod Koninem. Na szczęście kupiliśmy z Januszem mały domek na Kaszubach. Ja potrzebuję pogrzebać sobie w ziemi. (śmiech) On najpierw od tego stronił, a teraz kosi trawę, sadzi drzewa, majsterkuje. Też pokochał życie w naturze. 

Jego najpiękniejsza cecha? Jest bezkonfliktowy. Zgadza się na większość rozwiązań, nie narzuca niczego moim nastoletnim synom, stara się być przyjacielem, a nie ojcem, którego przecież mają. Janusz i ja jesteśmy jak dwie rzeki, które płyną obok siebie w jednym kierunku; każde z nas ma swoją nienaruszalną przestrzeń. To wielka wartość naszego związku.

Zanim go poznałam, byłam żywiołową nauczycielką pełną pomysłów, których nie miałam odwagi realizować. On zaczął mnie doceniać, chwalić, komplementować. Uruchomił we mnie pokłady odwagi i pewności siebie. Wspiera od początku mój projekt „Kultura 200 metrów od morza”: spotkania i dyskusje z inspirującymi ludźmi. Najpierw odbywały się w restauracji pod naszym domem, 200 metrów od Bałtyku, a teraz w większych salach. Naszymi gośćmi byli m.in. Magda Cielecka, Dorota Wellman, Katarzyna Nosowska. 

Uwielbiamy razem podróżować i tego nam brakuje w pandemii. Ja jestem motorem wypraw, on decyduje się na nie z entuzjazmem. To wygodne i cenne. Oboje jesteśmy ciekawi ludzi, lubimy spontaniczne decyzje, np. o noclegach. W ten sposób zwiedziliśmy Australię i Nową Zelandię w lutym tego roku. Moja mama przyjechała z Konina, aby zająć się moimi synami i naszym psem, a my pojechaliśmy spełniać marzenia. Wydawnictwo Wielka Litera wpadło na pomysł, aby wydać książkę o tej wyprawie. To rzecz o tym, jak przeżyć ze sobą miesiąc w podróży i nie zwariować. Kiedy Janusz wymyślił tytuł – „Podróż przedślubna” – zdziwiłam się. Jeszcze mi się nie oświadczył. (uśmiech) 

Ewelina Wojdyło – polonistka, kreatorka kultury, tutorka. Absolwentka filologii polskiej na UMK w Toruniu. Pracuje w V LO im. Stefana Żeromskiego w Gdańsku. Twórczyni projektu trójmiejskiego „#Kultura200mOdMorza”; moderatorka debat; współautorka (razem z J.L. Wiśniewskim) bajki pt. „O siedmiu krasnoludkach, którzy nigdy nie spotkali Królewny Śnieżki” i książki „Podróż przedślubna. Nowa Zelandia”. Mama dwóch nastolatków – Witka i Michała. 

 

Janusz Leon Wiśniewski: Od razu mi się spodobała, gdy tylko podeszła po mój podpis do książki. To już 10 lat. W Ewelinie (szybko zapytałem o imię) od pierwszej chwili było coś elektryzującego. Zwyczajnie ubrana, w granatowym golfie. Powiedziała, że autografów nie kolekcjonuje, ale chciała zobaczyć faceta, który zajmuje się chemią i doprowadził ją do łez. Byłem dla niej zagadką, mam „niepisarską” biografię. Kiedy okazało się, że jest polonistką, nabrałem respektu. Zaproponowałem jej coś, co ona uznaje do tej pory za tani podryw: „Czy pojedzie pani ze mną do Krakowa na targi książki?”. A ja chciałem, żeby to się nie skończyło. Nie wiedziałem, że ma męża i synków – to się wtedy nie mogło udać. Nie zostawiła wizytówki, czekałem, aż odnajdzie mnie w sieci. Ucieszyłem się ogromnie, gdy znalazłem od niej wiadomość, ale za propozycję wyjazdu do Krakowa nie przeprosiłem. (śmiech) 

Mieszkałem we Frankfurcie nad Menem, ona w Polsce, pisaliśmy do siebie dużo i często. W rozmowie z atrakcyjną kobietą zawsze się to robi, ale to nie było czyste flirtowanie. Ona pięknie posługuje się polszczyzną: nauczanie zdalne sprawiło, że poznaję ją w nowej roli. Nie mogłem nigdy być na jej lekcjach, więc podsłuchuję, jak je prowadzi z domu. Zachwyca mnie jej erudycja – zna tyle kontekstów.  Ewelinę poznałem w dojrzałym wieku; różnicy lat między nami (dość sporej) nie czujemy. Byłem już po kilku związkach, miałem dwie dorosłe córki i małżeństwo, które tragicznie się rozpadło przez moją nieuwagę. Tak skupiałem się na karierze naukowej i pisarskiej, podróżowałem, że wydawało mi się, że skoro zarabiam duże pieniądze, to wystarczy. Wracałem późno, nie czytałem dzieciom bajek, nie miałem czasu na rozmowę z żoną. Odrabiam tę lekcję w związku z Ewelinką. Kilka miesięcy od poznania powiedziałem jej, że ją kocham: czerwcowy wieczór, jechaliśmy kabrioletem, a w radiu leciała piosenka Grechuty „Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”. Zaczęliśmy śpiewać. Pocałowaliśmy się i wtedy wyznałem jej miłość. Jeździłem do niej, do Konina, w każdy czwartek (specjalnie skróciłem tydzień pracy) i wracałem w niedzielę wieczorem do Frankfurtu. 

Nigdy mnie nie namawiała, abym wrócił na stałe. Nie wywierała presji, bo nie mogła mi zaoferować tego samego, czyli przeprowadzki do mnie. Byłaby tam nieszczęśliwa, bez swojej pracy. Pomyślałem, że skoro jest tak cierpliwa, to nie może dłużej czekać. Moje córki dorosły, nie potrzebowały ojca na miejscu. 

Trzy lata temu zdecydowaliśmy z Eweliną, że kupujemy mieszkanie w Polsce. Kobieta wie, że jak wijemy gniazdo, to będziemy razem. Ewelina proponowała Wrocław, abym miał bliżej do córek. Doceniam, że tak dba o nasze relacje. Kiedyś, gdy mieliśmy wolny tydzień, spontanicznie zaproponowała, żebyśmy wybrali się do jednej z nich, do Irlandii. Jechaliśmy autem trzy dni, to była niespodzianka. Ja od początku miałem niezłe relacje z jej synami i one przetrwały również w Gdańsku, bo tu osiedliśmy. 

Pamiętam ostatni dzień we Frankfurcie. Ewelina powiedziała, że chce mi towarzyszyć. Po 33 latach emigracji zjeżdżałem do ojczyzny. Jestem wytatuowany Polską, ale w Niemczech było mi dobrze. Nigdy nie spotkały mnie przykrości, rozwijałem się, otaczali mnie serdeczni ludzie (w naszym instytucie było 40 pracowników z 14 krajów). Przed oddaniem kluczy zostawiła mnie samego; zrozumiała, że chcę pożegnać się z moim domem. Czekała w aucie, wiedząc, że zostawiam tu wspomnienia i przeżycia, z których wiele jej nie dotyczyło. Sztuką jest być z kimś, kogo się kocha, ale sztuką jest też wyczucie, gdy on chce pobyć sam. Takie momenty nas wiążą. 

Podziwiam ją. Imponuje mi. Wybudowała dom, urodziła dwóch synów, posadziła wiele drzew. A ja przy niej co? (śmiech) Miała też hobby, które zarzuciła: skakała ze spadochronem i regularnie wysyłała mi urocze zdjęcia, a ja się martwiłem. Ta dziewczyna w niej i chłopak we mnie spotkali się nieoczekiwanie. Mamy porozumienie dusz. Wciąż mnie zaskakuje, jestem jej ciekawy. Za nami wiele cudownych podróży, np. na Florydę, kiedy wynajęliśmy kabriolet, starego błękitnego forda mustanga, przejechaliśmy 24 mosty. Z nią nie muszę liczyć gwiazdek w hotelach, bo możemy przenocować też w namiocie. I jesteśmy szczęśliwi. Podobnie jak podczas naszej ostatniej dalekiej podróży po Australii i Nowej Zelandii, o której napisaliśmy książkę „Podróż przedślubna. Nowa Zelandia” (premiera 28 kwietnia 2021 roku – red.). W listopadzie tego roku wydaliśmy też zbiór bajek „O siedmiu krasnoludkach, które nigdy nie spotkały Królewny Śnieżki. I inne prawdziwe opowieści”. Jest tam sporo historii z naszego dzieciństwa, opis zabaw zupełnie innych niż teraz. Mieliśmy trochę tarć podczas pisania, ale się udało.  

Oprócz tego, że kochamy się i często to sobie mówimy, to się przyjaźnimy. Ewelina potrafi słuchać, ale też wybija mi nie najmądrzejsze pomysły z głowy. Jest kobietą, przy której nie wstydzę się zapłakać.

Janusz Leon Wiśniewski – naukowiec i pisarz; jest dr. informatyki i dr. hab. chemii. Autor kultowej powieści „Samotność w sieci” i kilkudziesięciu popularnych książek, np.  „Bikini”, „Na fejsie z moim synem”, „Koniec samotności”. Tłumaczenia wielu z nich ukazały się w 19 krajach, m.in. w Rosji, Chinach i we Włoszech. Ma dwie dorosłe córki – jedna jest dr. bioinformatyki, druga skończyła szkołę ekonomiczną w Niemczech. Mieszka z partnerką Eweliną w Gdańsku.  

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 12/2020
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również