Kultura

Felieton: Gdy sierpień taki piękny jest...

Felieton: Gdy sierpień taki piękny jest...
Irena Małcużyńska (1922-1998). z domu Szymkiewicz. Po wojnie lekarz psychiatra. Podczas wakacji na Helu w lecie 1939. Obok Edward "Dudek" Dziewoński, słynny powojenny polski aktor, reżyser i satyryk.
Fot. Z archiwum Karola Małcużyńskiego/East News

Nawet jeśli przyszłość rysuje się w ciemnych barwach, ludzie nie przestają robić planów i cieszyć się drobnymi przyjemnościami. Tak było latem 1939 roku. I tak jest teraz.

Czym zajmowali się Polacy w lipcu i sierpniu 1939 roku? W Warszawie zorganizowano konkurs na najbardziej ukwiecony balkon oraz najbardziej udekorowane okno i podwórze – przyszło 700 zgłoszeń. Odbywały się też zawody taksówek. W całym kraju było zresztą mnóstwo różnych imprez sportowych – np. Lekkoatletyczne Mistrzostwa Polski w Poznaniu. Co jeszcze? Na Letnim Balu Mody w warszawskim Hotelu Europejskim podziwiano pierwsze fasony dwuczęściowych kostiumów kąpielowych. Trwały przygotowania do nowego sezonu teatralnego – już na początku września w Teatrze Nowym w Warszawie miała być wystawiona „Baba-Dziwo” Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej: satyra na rządy Hitlera, która zdążyła już wywołać sprzeciw ambasady niemieckiej i odnieść sukces w Krakowie. Z innych przyjemności szykujących się na jesień w Warszawie: bracia Jabłkowscy zapowiadali dużo niższe ceny, były więc widoki na szaleństwo shoppingu (tak, taki wyraz był wtedy w użyciu). Jeszcze z rzeczy praktycznych – można było zapisać się na kurs gotowania na kuchence elektrycznej.
Poza tym dużo podróżowano.

Wakacje ’39 roku to boom w turystyce, największy w czasach przedwojennych.

Jak czytamy w książce Marcina Wilka „Pokój z widokiem. Lato 1939”. Autor cytuje „Kurier Białostocki” z 11 lipca: „Kto żyw więc, kto tylko zdołał zdobyć choćby krótki urlop, wyjeżdża. Dokąd? O, z tym teraz w Polsce nie mamy kłopotu. (…) Skala jest bowiem olbrzymia: od słonecznych Zaleszczyk po ostry orzeźwiający powiew Bałtyku, od Tatr i miejscowości podgórskich po malownicze Polesie, od wyszukanego komfortu nowoczesnych pensjonatów i hoteli po – tak bardzo pożądany przez niektórych – wiejski prymityw”.
Tyle jeśli chodzi o rozrywki, a co niepokoiło naszych rodaków podczas ostatnich tygodni przed wybuchem drugiej wojny światowej? Na przykład sąsiedzi za głośno słuchający radia. Problem był na tyle palący, że pisała o nim prasa. Jak zauważała „Gazeta Polska”, „wszyscy radiosłuchacze, specjalnie w okresie letnim, winni dbać o to, aby ich przyjemność nie sprawiała innym przykrości, aby radio uprzyjemniało, a nie uprzykrzało życie ludziom”. Niestety, nie wszyscy byli tego samego zdania, na szczęście wobec takich osób wyciągano konsekwencje: „Starostwo praskie ukarało grzywnami Władysława Woźniaka (Brudnowska 5) i Izraela Fajnzylbera (Ząbkowska 20) za głośny odbiór audycji radiowych przy otwartych oknach po godz. 23”.
Prasa relacjonowała też pijackie rajdy samochodowe tak zwanej wówczas „pozłacanej młodzieży” i oburzała się święcie, że w Druskiennikach panie „paradowały z rozpiętymi płaszczami kąpielowymi”. 

Z dzisiejszej perspektywy takie wycinki prasowe wydają się co najmniej dziwne, bo jak to, wojna tuż-tuż, a ludzie dekorują balkony i martwią się głośnymi sąsiadami? Oczywiście należy pamiętać, że Polacy nie dysponowali wówczas wiedzą, jaką my mamy teraz, mało tego nie dysponowali też takim dostępem do aktualnych informacji, niemniej wojny można było się spodziewać. W czerwcu 1939 roku Niemcy nie kryli się już ze swoimi zamiarami wobec Gdańska – zajmowali polskie szkoły, nakazywali właścicielom nieruchomości wyrzucać Polaków z mieszkań, uzbrojeni żołnierze przychodzili nocami do polskich domów, siejąc strach. Innych sygnałów, że wojna wisi w powietrzu, też nie brakowało. Polska prasa pisała o prześladowaniach Polaków w III Rzeszy, na dworcu kolejowym w Tarnowie bomba zegarowa zabiła 19 osób – w związku z zamachem aresztowano wtedy dwóch niemieckich obywateli. Podobnych incydentów było więcej, jednocześnie nasze władze podkreślały swą nieustępliwość wobec hitlerowskich zapędów. Słynna stała się wypowiedź marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego: „Nie tylko nie damy całej sukni, nawet guzika nie damy”.
Latem 1939 roku wielu mężczyzn szło już do wojska. „Decyzję podjęliśmy razem z żoną. Mimo płaczu i narzekań – jak to zwykle czynią kobiety – żona dała się wreszcie przekonać, że muszę spełnić swe zadanie (...)”, napisał w liście wysłanym do redakcji „Wsi polskiej” Aleksy Łęgowski z Bud Osieckich Nowych w powiecie Sierpc, który zgłosił się na ochotnika do załogi żywej torpedy.

Świadomość pogarszającej się sytuacji politycznej nie dawała spokoju Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Przez całe lato spędzone jak co roku w Juracie była w ponurym nastroju, o czym później pisała jej siostra Magdalena Samozwaniec. Ale już ojciec poetki i pisarki, Wojciech Kossak, którego trudno przecież posądzać o niedoinformowanie, wolał być optymistą. Wierzył  popularnemu wówczas jasnowidzowi Stefanowi Ossowieckiemu, który uspokajał wczasowiczów pytających go, czy wybuchnie wojna: „Wszystko rozejdzie się po kościach”.

Nawet gdy już naprawdę trudno było traktować poważnie takie zapewnienia, w Polsce panował dobry nastrój. Jak pisał pod koniec sierpnia ’39 poeta Tomasz Jodełka: „Chmurno i groźnie w polityce, pod bronią stoją narody. Lecz wśród mas polskich jasne lica, najwięcej na nich – pogody”. Marcin Zaborski przypomina w swojej książce  „Lato ’39. Jeszcze żyjemy”, że kiedy pewnego razu kopanie rowów przeciwlotniczych odbywało się w ogrodzie jednej z warszawskich cukierni, skąd nadawana była audycja Polskiego Radia – nikt nic sobie z tego nie robił. „Podwieczorek ten przejdzie do anegdoty. Przed estradą, na której odbywały się produkcje, kopano rowy przeciwlotnicze oddzielające estradę od stolików ustawionych w ogrodzie. Rowy kopali wszyscy bez wyjątku przy akompaniamencie, jak przewidywał program orkiestry Polskiego Radia i produkcji artystów” („Kurier Poznański”).
W Rzeszowie, jak czytamy w rękopisie historyka Franciszka Kotuli, rowy „kopały dziewczęta, chłopcy, gdzie znajdowali idealną okazję do flirtu”. Kotula tak opisuje pierwszą połowę sierpnia: „Nie widziało się ani lęku, ani też zapału. (...) Życie szło normalnie, praca w całej pełni, budowało się dużo, inwestowało. Rozważniejsi, rozumiejący sytuację, wyobrażający sobie nowoczesną wojnę (tych jednak było niewielu) patrzyli  w przyszłość z lękiem, z przerażeniem (...). Było też sporo takich o specyficznym, awanturniczym charakterze potrzebujących gry i ryzyka, którzy wprost prosili Boga o wojnę (...)”.

Bo wojna wojną, a życie życiem. I nie ma się czemu dziwić - przecież dzisiaj nie jest inaczej. Od kilku miesięcy żyjemy w obliczu całkiem nowego zagrożenia, jakim jest Covid-19. W przeciwieństwie do naszych rodaków w 1939 roku dostęp do informacji mamy niemal nieograniczony, wiemy więc, że zachorowań cały czas przybywa, a jesienią ma być jeszcze gorzej.  Mimo to, jak słyszę od znajomej, jej przyjaciółka zajmuje się aktualnie wybieraniem plecaka na wielką wyprawę po Azji, którą ma zamiar odbyć w przyszłym roku. Influencerzy, którzy jeszcze niedawno nawoływali do zostawania w domu i przestrzegania zasad bezpieczeństwa, dziś, gdy zakażeń (i ofiar śmiertelnych) jest znacznie więcej, znów pokazują nam radosne zdjęcia ze spotkań w licznym gronie przyjaciół, z wypadów do restauracji czy zabiegów urodowych. A choć lekarze ostrzegają przed wyjazdami do kurortów, Polacy nie zrezygnowali przecież z urlopów, podobnie jak nie zrezygnowali z hucznych wesel i innych wielkich imprez.

Mało tego, internauci coraz częściej piszą, że wirusa nie ma. Wyparcie? Być może. Nie inaczej było w 1939 roku, gdy w pensjonatach na Helu wprowadzono zakaz rozmawiania o polityce. Bo po co psuć wakacyjną atmosferę rozważaniami o możliwych czarnych scenariuszach?

„W takich pełnych napięcia momentach historii ujawnia się też z wielką mocą pragnienie życia. Życie, to bieżące, jest najważniejsze”, mówił mi w zeszłym roku Marcin Zaborski, komentując zachowania Polaków u progu drugiej wojny światowej, o których znakomicie napisał w książce „Lato 39'. Jeszcze żyjemy”. I mam wrażenie, że dziś jego słowa nabierają nowego znaczenia. Podobnie jak słowa piosenki Wojciecha Młynarskiego „Jurata 34-38”: „Czemuż zły los by miał się karmić młodością mknącą po Jastarni i topić świat w powodzi łez, gdy sierpień taki piękny jest?”.

Korzystałam z książek „Lato ’39. Jeszcze żyjemy” Marcina Zaborskiego, „Wakacje 1939” Anny Lisieckiej, „Pokój z widokiem. Lato 1939” Marcina Wilka i „Jurata. Cały ten szpas” Anny Tomiak, oraz z opracowania „Cisza przed burzą... Ostatnie lato II RP” Jakuba Izdebskiego i Marcina Krzanickiego.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również