Wywiad

Justyna Sobczyk i jej Teatr 21

Justyna Sobczyk i jej Teatr 21
Fot. Jan GRACZYNSKI/East News

Od 15 lat  prowadzi Teatr 21,  w którym grają osoby z zespołem Downa. I który swoje spektakle pokazuje na festiwalach obok zawodowych teatrów. Nam Justyna Sobczyk opowiada, na czym polega wyjątkowość jej pracy.

Osoby z zespołem Downa są niezwykle bezpośrednie, otwarcie mówią o swoich uczuciach. To powoduje, że w waszym zespole Teatru 21 zdarza się więcej konfliktów?

Justyna Sobczyk: Nie, po prostu są bardziej widoczne. Aktorzy nie udają i niczego nie przemilczają. Ale dzięki temu łatwiej sobie radzić z konfliktami. Do tego mają zasadę, że nie występują, jeśli są pokłóceni. Pamiętam taką trudną sytuację podczas festiwalu teatralnego w Czechach. Odbyliśmy długą podróż, na miejscu mieliśmy próbę, a potem aktorzy mogli trochę odpocząć. Przychodzę niedługo przed wejściem na scenę i już z daleka widzę, że są podzieleni na dwie grupy… To charakterystyczne, że wokół bohaterów konfliktu od razu ustawia się krąg wspierający. Musieliśmy usiąść i omówić całą sytuację. Oni są otwarci na rozwiązania i bardzo cieszą się, jak konflikt uda się zażegnać. Ale trzeba ten proces przeprowadzić. Po pogodzeniu się następuje jeszcze rytuał przytulania i dziękowania… Mnie to rozbraja. Uważam, ze ich strategie często mają większy sens niż te, które większość z nas stosuje na co dzień.

Znalezienie metod porozumiewania się to ważna część twojej pracy?

Poza pracą nad przedstawieniami i warsztatami, od 15 lat praktykujemy bycie razem. Umiejętność porozumienia jest ważna, bo wiele pozainstytucjonalnych teatrów rozpada się po dziesięciu latach. Najczęściej z powodu potrzeby stabilizacji. W przypadku aktorów Teatru 21 to nie jest najważniejsze: nie będą mieszkać sami, nie wchodzą w dłuższe związki, nie będą rodzicami. Mamy w teatrze jedną parę. Od 10 lat planują ślub, który nie nadchodzi. Ale niepełnosprawność nie chroni nas przed trudnościami interpersonalnymi. Zdarza się, że ktoś kogoś po prostu nie lubi, z kimś niedobrze mu się pracuje, ktoś przeżywa głęboki kryzys osobisty… Staram się to widzieć i nie ignorować.

Wasza praca różni się od tej w tradycyjnych teatrach?

Zasadniczo. W Teatrze 21 aktorzy mają regularne treningi niezależnie od tego, czy gramy spektakle, czy nie. Biorą udział w działaniach edukacyjnych, wspólnie prowadzimy warsztaty. Inaczej pracujemy nad spektaklami. Zaczynamy bez wyjściowego scenariusza. Wspólnie stwarzamy materiał spektaklu. Aktorzy mają prawo głosu, z czego chętnie korzystają. Ostatnio kilkoro z nich zadeklarowało chęć reżyserowania. To nowe i ciekawe.

Co spektakle Teatru 21 mają dawać widzom?

Możliwość inspirującego spotkania. Język naszego teatru zrodził się z bliskiego kontaktu z osobami z zespołem Downa i oddaje ich perspektywę. Z niej wynika estetyka i tematy naszych spektakli. Lubimy podważać przyzwyczajenia zarówno teatralne, jak i społeczne. Kiedy nasi aktorzy śpiewają "I'm Down in the Town", mówią: "mamy Downa, ale nie cierpimy, chcemy i potrafimy się dobrze bawić", co jest wyrazem nadziei na inny, “włączający” porządek świata. Najbardziej interesuje nas rozwijanie relacji z widzem, a nie efekt teatralny.

Uzyskanie efektu jest niemożliwe?

Aktorzy się starają w pracy z choreografami - są zaciekawieni, z oddaniem powtarzają elementy ruchowe. Ale trudno im osiągnąć perfekcję. Pielęgnuję tę świadomość też w sobie, bo i mi zdarza się szukać precyzji. Nasz teatr działa najlepiej, kiedy aktorzy grają na swoich wyjątkowych strunach. Jak w finale  spektaklu “Rewolucja, której nie było”, zainspirowanego protestem rodziców osób niepełnosprawnych w Sejmie, w wykonaniu Teresy. Ona na codzień mówi bardzo niewyraźnie, ale kiedy zaczyna śpiewać w sobie tylko znanym języku, wszyscy mamy z nią doskonałe porozumienie.

Teatr-21-Rewolucja-ktorej-nie-bylo-fot-Grzegorz-Press-4 kopia
Rewolucja, której nie było
Grzegorz Press/materiały prasowe

W "Rewolucji, której nie było" jednym z ważnych tematów jest samodzielność osób z niepełnosprawnościami. Teatr im w tym pomaga?

Myślę, że tak. Aktorzy podkreślają, jakie to dla nich ważne, że teatr stał się ich pracą, za którą otrzymują wynagrodzenie. W ten sposób doświadczenie zawodowe przekłada się na ich życie osobiste. Buduje poczucie bezpieczeństwa i wartości, inspiruje do pracy. Ale możemy pozazdrościć rozwiązań kolegom z zagranicy. W Szwecji, dokąd właśnie się wybieramy na spotkanie z tamtejszym teatrem osób z niepełnosprawnościami, aktorzy są zatrudnieni na etatach, a ich stawki są takie same jak aktorów zawodowych. Niepełnosprawni mogą tam również kończyć szkoły teatralne.

Kiedy jeździmy do Holandii, Irlandii, Francji, nasi aktorzy bywają zaskoczeni, kiedy poznają tamtejszych aktorów z zespołem Downa, którzy mieszkają samodzielnie czy żyją w związku małżeńskim.


Bo osoby, z którymi pracujesz, same nie decydują o sobie?

Mimo że są dorośli, najczęściej po 30., pozostają pod opieką rodziców i ich swoboda wyboru czy decydowania o sobie jest ograniczona. Kiedyś wydawało mi się, że tylko my – twórcy i aktorzy - stanowimy o teatrze. Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Są również rodzice i opiekunowie. Spotkanie wolnościowych idei naszego teatru i wartości, na których budowane jest życie rodzinne, bywa niełatwe. Nie zawsze myślimy tak samo. Staramy się jednak być z sobą w kontakcie, rozmawiamy i wypracowujemy nasze relacje… Wyobrażam sobie, że bycie rodzicem czy opiekunem aktora czy aktorki Teatru 21, nie jest łatwe. Podążamy drogą emancypacji, a to na pewno wywołuje niepokój.

To wynika ze specyficznej relacji rodziców z ich niepełnosprawnymi dziećmi?

Rodzice osób niepełnosprawnych w Polsce nie docierają do momentu, kiedy ich dzieci samodzielnie ruszają w świat. Łączy ich nieprzerwana pępowina. Radzą sobie z tym na różne sposoby. Jak wyjeżdżamy na festiwal ze spektaklem do innego miasta i wsiadamy do pociągu, jedni rodzice żegnają się i widać, że są zadowoleni z weekendu dla siebie i szansy na odpoczynek. Ale są też opiekunowie, którzy nie umieją się pożegnać i najchętniej pojechaliby z nami. Po rodzicach osób z niepełnosprawnościami wiele widać. I zmęczenie, i potrzebę uwolnienia... Poczułam to podczas spotkania z matkami, które protestowały w Sejmie i zostały zaatakowane za to, że wyglądają atrakcyjnie. Jedna z nich mówiła: “Justyna, ja jestem kosmetyczką, zawsze dobrze wyglądam, to wizerunek potrzebny w mojej pracy". Niełatwo się pogodzić ze świadomością, że jako większość żądamy, żeby po rodzicach niepełnosprawnych, szczególnie matkach, było widać, że cierpią i żyją w niedostatku. Jak to mnie złości! Chciałabym wszystkim powiedzieć, że można inaczej. Z mrugnięciem oka na zachętę.

Dlatego założyłaś Teatr 21?

Moja fascynacja pracą z osobami z niepełnosprawnościami zaczęła się, kiedy trafiłam jako licealistka do toruńskiej Fundacji Brata Alberta. Wracałam tam, chociaż nie miałam wcześniej doświadczeń z takimi osobami. Już studiując pedagogikę specjalną i wiedzę o teatrze, widziałam na Festiwalu Terapia i Teatr w Łodzi holenderską grupę teatralną Matwerk złożoną z osób z niepełnosprawnościami. Oni tak dobrze się ze sobą czuli, ich przedstawienia były kolorowe, szalone, pełne radości. Poszłam za tą atmosferą. Impulsem nie było pomaganie czy terapeutyzowanie, ale stworzenie osobom z zespołem Downa twórczej przestrzeni, pełnej wolności i akceptacji.

 

Czego dowiedziałaś się dzięki pracy z osobami z zespołem Downa?

Oprócz tego, że nieustannie się od nich uczę: bezpośredniości, autentyczności i cierpliwości, co wykorzystuję w relacjach z własnymi dziećmi, dotarło do mnie, że gdyby osoby z zespołem Downa mogły swobodnie funkcjonować w społeczeństwie, byłoby nam wszystkim lepiej. Jestem przekonana, że potrzebujemy siebie w swojej różnorodności. Kontakt z osobami z niepełnosprawnością obnaża absurd przywiązania do norm, poluzowuje sztywne poglądy i, co ciekawe, wpływa na obniżenie stresu. Widzę, jak zdenerwowanie i napięcie, które w sobie przynoszę na próbę, szybko znika. Także dzięki aktorom Teatru 21 moje dorosłe życie jest fajne. A na początku nikt nie wierzył, że cokolwiek z tego wyniknie. 15 lat temu nie było nawet zgody na nazywanie naszych zajęć w szkole specjalnej teatrem. Pamiętam, jak zostałam wezwana do dyrekcji. "Dochodzi do mnie, że wmawia pani uczniom, że będą aktorami. To źle na nich wpłynie, bo przecież wiadomo, że nie będą”, usłyszałam. Odpowiedziałam: “Ależ będą!".



 

JUSTYNA SOBCZYK

Rocznik 1977. Absolwentka Pedagogiki Specjalnej UMK w Toruniu, Wydziału Wiedzy o Teatrze w warszawskiej Akademii Teatralnej oraz Pedagogiki Teatru na berlińskim Universität der Künste. W trakcie studiów była aktorką alternatywnego Teatru Wiczy w Toruniu. Pracuje w warszaw- skim Instytucie Teatralnym w dziale pedagogiki teatru. Jest założycielką Teatru 21, jedynej w Polsce grupy teatralnej, której członkami są osoby z zespołem Downa i autyzmem. Laureatka Kamyka, Nagrody Konstantego Puzyny przyznawanej za łączenie twórczej oryginalności z zaangażowaniem w sprawy publiczne. Mieszka w Warszawie. Jest mamą Iwo (11 lat) i Wery (15 lat).

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 03/2020
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również