Społeczeństwo

"W hospicjum nauczyłam się lepiej żyć. Zrozumiałam, czym naprawdę jest cierpienie i umieranie"

"W hospicjum nauczyłam się lepiej żyć. Zrozumiałam, czym naprawdę jest cierpienie i umieranie"
Fot. Istock

Trudno patrzeć na chorobę, odchodzenie drugiego człowieka. Ale można w tym znaleźć wartość i radość - że się przy nim było, powiedziało coś ważnego, wykorzystało szansę na zbudowanie bliskości. Tego doświadcza Ewa. Świadomie wybrała taką drogę. Opowiada o nadziei płynącej z przeżyć najtrudniejszych. I o sensie, jaki te doświadczenia nadają jej życiu.

Ewa Szuster (54 lata) Sześć lat temu podejmuje decyzję życia. Ma za sobą 20 lat pracy w korporacji. Wykwalifikowana kadrowa z mocną pozycją, mężatka, matka dwóch synów. Interesuje się ruchem hospicyjnym. Ma „gen pomagania”, a jednocześnie czuje, że korporacyjna maszyna wysysa z niej zbyt wiele. Postanawia: stop!

– To była odważna decyzja. Dziś to widzę, nigdy tego nie żałowałam. Zrobiłam karierę i mogłam chcieć więcej, ale zrozumiałam, że więcej nie potrzebuję – opowiada. Zostawia pracę i szuka zajęcia z sensem. Trafia do hospicjum dla dorosłych prowadzanego przez Caritas.

Brama przy Krakowskim Przedmieściu. Duży dom w ocienionym ogrodzie, czwarte piętro, dwadzieścia parę łóżek. Rekrutacja – rozmowa z psychologiem koordynatorem i psychologiem hospicjum. Pytania o motywacje, doświadczenia. – Pierwsza wizyta. Pora obiadu. Prośba o nakarmienie pana Zbyszka. Pamiętam lęk, że nie będę umiała, że się przeze mnie zakrztusi. Po pierwszych łyżkach zupy wszystko puściło. Zdecydowałam, że będę przychodzić tu w każdy poniedziałek na kilka godzin – opowiada. Od tego czasu regularnie karmi, słucha wspomnień, przynosi zakupy, podaje kawę, czyta. Albo tylko siedzi obok.

Ewa: Nie „mieć” tylko „być”

Mirosław, jeden z podopiecznych, ma boczne stwardnienie zanikowe, nie chodzi, nie mówi. Ewa ma obawy: jak się porozumieją? Czy ona ma zagadywać ciszę? Okazuje się, że pan Mirek ma tabliczkę z alfabetem, palcem pokazuje litery, trzeba je złożyć w słowo. Okej, poszło. Zostają przyjaciółmi, to do niego idzie zaraz po przyjściu na oddział. – Z każdym da się porozumieć. Nie musisz podtrzymywać rozmowy. Możesz nie mówić nic, wystarczy, że siedzisz obok – opowiada.

Humanistyczne, głęboko rozumiane bycie przy drugim człowieku to dla tych ludzi najważniejsze. Dla niej również. Nie znosi ckliwych, medialnych obrazków z hospicjum: starsza pani w różowym sweterku, pogodna, a obok wolontariuszka trzymająca ją za rękę.

– Nie wszyscy chcą fizycznego kontaktu, szanuję to, nauczyłam się, że moja chęć wykazania się jest najmniej ważna – mówi. Pamięta pozornie drobne zdarzenie: jedzie windą z milczącym na ogół mężczyzną, zjeżdżają do ogrodu. „Ja umieram” – on mówi nagle. Czuła, że chciał wypowiedzieć na głos coś, co być może dla niego samego było bardzo trudne. Ona po prostu przy tym była, nie chciał od niej niczego więcej.

Ewa: Strach „Hospicjum?! Jak dajesz tam sobie radę, nie boisz się?” – Ewa słyszała to wiele razy. Rozumie, większość z nas boi się słowa „hospicjum”. Kojarzy się ze śmiercią. Ona przekonuje, że w hospicjum... jest życie głęboko doświadczane, intensywne.

– Ludzie wykorzystują każdy dzień. Bywają apatyczni, zdystansowani, ale i pełni nadziei. Chcą żartować, nasłuchują dobrych nowin. Czasami trwają, by doczekać ślubu córki, komunii wnuczka, przyjazdu dzieci z zagranicy. Albo godzą się z ostatecznością i doceniają, że jeszcze im trochę czasu zostało. Potrafią się śmiać – mówi.

Ona sama znajduje tu radość. Zadziwiające uczucie – gdy przekracza próg budynku, staje się lżejsza, uruchamia w sobie pokłady cierpliwości, której brakuje jej w domu. Nie boi się towarzyszyć tym ludziom w chorobie, odchodzeniu. Tak jak nie boi się atmosfery na oddziale.

– Lęk ludzi przed takimi miejscami bierze się z tego, że za mało rozmawiamy o śmierci – twierdzi. – W hospicjum nauczyłam się, że umieranie trwa, śmierć się zapowiada, przychodzi etapami. I to jest ważny czas do wykorzystania, spotkania się z bliskimi na głębszym poziomie; rodzina może uczestniczyć w czymś wyjątkowym. Pożegnać się, powiedzieć coś, na co nie było czasu, wybaczyć albo przeprosić. Nawet jeśli chory ma zamknięte oczy i wydaje się, że brak z nim kontaktu, warto mówić. Słuch to zmysł, który wyłącza się ostatni.

Ewa: Przyzwolenie

Ewa potwierdza: Urwać śmierci jeszcze pół roku, miesiąc, dzień – jest taka pokusa. – Tak myślałam, aż zrozumiałam, że to nie ma sensu. Że odchodzący, ci pogodzeni, chcą naszego przyzwolenia na rozstanie – opowiada. Ma przyjaciółkę, pamięta telefon od niej: „Krzyś umiera!”. Niespełna pięcioletni syn tej kobiety jest w agonii. Ewa rzuca wszystko, jedzie do szpitala i widzi, że mama nie chce puścić dziecka na drugą stronę.

– Powiedziałam: Pozwól mu odejść. Intuicyjnie. Do dziś pamiętam jej późniejsze podziękowanie, jej ulgę. Od tamtego czasu szanuję pragnienie odejścia – mówi. Wie, że słowa: „Nie zostawiaj nas, jak my sobie bez ciebie poradzimy?!”, to objaw egoizmu, a nie empatii. Sama chciałaby odejść niezatrzymywana.

Czy myśli o własnej śmierci? – Tak, nawet o niej rozmawiam. Pouczyłam już przyjaciółkę, którą piosenkę ma puścić na moim pogrzebie, a bliskim przykazałam: żadnych kwiatów w doniczkach na pomniku. Choćby jeden, ale cięty! – mówi półżartem. Serio dodaje:

– Hospicjum nauczyło mnie traktować śmierć, ale także cierpienie, jak coś wpisanego w naturę człowieka. Coś normalnego, nie przekleństwo.

Ewa: Lekcja życia

Wraca pamięcią do pierwszej śmierci, przy której była. Pani Ela. – Wyjeżdżałam na urlop i zastanawiałam się, czy na mnie poczeka. Po powrocie natychmiast pobiegłam do niej. Ucieszyła się, odeszła kilka godzin później. Zawsze kupowałam jej jogurt i chusteczki higieniczne, więc dziś, ilekroć jem jogurt, myślę o niej.

To było doświadczenie pozytywne – mówi z przekonaniem. Chce zarażać dobrym myśleniem o śmierci. Ale zaznacza, że w hospicjum nauczyła się... lepiej żyć. – Ludzie w krytycznych sytuacjach nie potrzebują oceniania, wartościowania swoich wyborów. Zrozumiałam, że czasem najlepszym wyjściem jest świadome, uważne bycie obok. Życzliwe uczestniczenie, bez zbędnych słów – twierdzi. Dziś jest koordynatorką wolontariatu w hospicjum na Krakowskim Przedmieściu. Czeka na odwrót pandemii, która wstrzymała kontakty z podopiecznymi. – Znam wolontariuszy, którzy są w tym miejscu kilkanaście lat. Mówią, że bez tego już nie wyobrażają sobie życia. Wierzę. 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również