Wywiad

Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju: "Mam żonę, w której jestem zakochany"

Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju: "Mam żonę, w której jestem zakochany"
fot. Polsat/Krzysztof Opaliński
Fot. Krzysztof Opaliński

Robert Górski to numer jeden polskiego kabaretu. Przekonująco zagra i prezesa, i żulika. Ma też inną umiejętność – wyłapuje mody, którym ulegamy nawet nieświadomie i bez sensu. Ale nie robi tego, by piętnować. Przygląda się  nam z życzliwością. Może dlatego, że jest szczęśliwym człowiekiem.

Żona i córka Roberta Górskiego dołączają do wywiadu

Widzimy się na Skypie, pod koniec rozmowy wraca do domu żona Roberta z córką. Dwuletnia Malina siada przed ekranem. Potwierdza: ma na imię „Lina”, była na spacerze. Robert wprawnie rozpakowuje ją z czapki i szalika, widać u niego błysk w oku. Wydaje się weselszy w środku niż kiedyś, podczas naszych poprzednich wywiadów. Kiedy o tym mówię, uśmiecha się: „Jutro wyjeżdżamy na urlop, nie ma co narzekać”. No, marna ze mnie psycholożka, ale chyba nie o sam urlop tu idzie.

Kim jest Robert Górski

„Góral” to jedna z nielicznych znanych mi osób, która mówi „postaci”, a nie „postacie”. Obie formy poprawne, ale pierwsza szlachetniejsza. Ktoś powie: nic dziwnego, skończył polonistykę, zna zawiłości języka. Ale nie każdy filolog mówi po polsku. I nie każdy kabareciarz potrafi pisać do filmu. Kilka lat temu Robert w wywiadzie dla TS przyznał, że marzy mu się wyjście poza estradowe ramy. Wyszedł – "Uchem prezesa", które dało skok rozpoznawalności i „szacun” w świecie aktorów. Podnosi poprzeczkę. Napisał scenariusz i gra w serialu "Piękni i bezrobotni", reżyserowanym przez Grzegorza Kuczeriszkę i Kristoffera Rusa. Przygląda się tam fanaberiom codzienności. Pretekstem – przygody Gwidona i Romka, przyrodnich braci, którzy imając się różnych zawodów, próbują spłacić gigantyczny kredyt. W rolach głównych Robert Górski i Mikołaj Cieślak. Czyli – jak ktoś kiedyś nazwał z emfazą – „fenomenalny trzon Kabaretu Moralnego Niepokoju”.

Są wyrazy, których nie da się odwidzieć. Wyczytałam, że bohaterowie serialu „Piękni i bezrobotni” sprzedają „rzepoburgery”. Nie ma tego w słowniku! Tłumacz się.
Robert Górski: Chciałem opisać nasz świat przez modne miejsca. Na topie są food trucki. Wydaje się: biznes na każdą kieszeń. Wystarczy wziąć samochód, przemalować i wymyślić, co serwować. A że żyjemy w terrorze jedzenia bez glutenu i bez mięsa, z modą na warzywa „prosto od chłopa”, pomyślałem o rzepie. Niewykorzystana, a przecież mówi się: zdrów jak rzepa. Gwidon i Romek liczą, że na fali zdrowej żywności uda im się daleko dopłynąć.

Stworzyli jakiś hipsterski przepis?
Robert Górski: To nie są ludzie, którzy operują niuansami. Masz bułę, w środku rzepę.

Buuu, rozczarowanie.
Robert Górski: Ale zauważ, że prostota też jest w modzie. Teraz najlepiej, żeby warzywo nie tylko było niepryskane, ale żeby jeszcze podczas jedzenia chrzęścił piach w buzi. Proste oznacza: zdrowe.

W kim zakochany jest Robert Górski? 

Cieszy mnie sytuacja, w jakiej dziś jestem. Mam żonę, w której jestem zakochany. Małe dziecko - to odmładza. Mam też większe dziecko, które dobrze się uczy i daje mi powody do dumy. A do tego masę planów - kolejny serial, nowy program. Za chwilę będę robił musical.

Jakie jeszcze mody wyłowiłeś?
Robert Górski: W pewnym odcinku jesteśmy kurierami - to znak czasów, zawód roku, efekt epidemii. Większość moich znajomych muzyków została kurierami, bo nie mają pracy w zawodzie. Ostatnio, kiedy wpadłem do Biedronki, uderzyła mnie cisza. Ludzie boją się rozmawiać, żeby nie złapać wirusa. Na ulicach też dziwny rodzaj pustki. Wiele wątków w serialu ma związek z nowymi zasadami życia. Pamiętasz, w czasie największego lockdownu można było wyjść na spacer tylko w ważnych sprawach albo z psem. Ludzie wypożyczali zwierzaki za pieniądze, żeby spokojnie wypalić papierosa na dworze. W ogóle wyprowadzanie psów to zajęcie popularne. Ktoś chce mieć „pupila”, ale jest zapracowany, więc wynajmuje człowieka, który chodzi i zbiera za niego te kupy. Odcinek z psami to mój ulubiony. Występuje tam Grzegorz Wons, mieliśmy kilka scen face to face. Grał tak, że z trudem powstrzymywałem śmiech. Przyjemnie patrzeć na profesjonalnego aktora - dla mnie to głębokie doznanie estetyczne. Za to pies był nieskory do współpracy. Jest powiedzenie, że najgorzej kręci się sceny z dziećmi i ze zwierzętami. Na moich oczach nabrało wiarygodności - pies nie chciał robić nic z tego, na czym nam zależało.

Na instagramie widziałam inne zdjęcie z planu - z Mikołajem Cieślakiem zwisacie ze ściany w uprzężach jako malarze elewacji. Nie bałeś się kaskaderki?
Robert Górski: Ja nie, Mikołaj tak. Jestem odważniejszy. Między nami zawsze był kontrast, na tym budujemy nasze relacje w kabarecie i w „Uchu prezesa” - ogrywamy różnice między człowiekiem światłym a… światlejszym. Tego dnia na planie Mikołaj bał się trzech rzeczy: Covidu, że spadniemy i że zamarzniemy. Ja może jestem głupi, ale nie myślałem o żadnej z nich. A do butów naładowałem ocieplaczy. Super wynalazek! Jak jest ciepło w stopy, to jest w ogóle ciepło. O, to będzie sentencja, którą wyniosę z tego serialu.

Ale malarz elewacji to jest modny zawód?
Robert Górski: Tu chodzi o coś innego. O walkę z pastelozą.

?!
Robert Górski: Dużo jeżdżę po Polsce, trochę mam się za estetę i denerwuje mnie kolor bloków na odnawianych osiedlach. Wcześniej, owszem, były brzydkie, bo nieotynkowane, szare. A teraz są brzydkie, bo pomalowane na okropny róż albo seledyn. Nasz kraj jest zniszczony, tyle przeżył, i jeszcze to! Okupacja, komuna i… pasteloza. Zbiórka nieszczęść (Robert mówi w charakterystyczny sposób: nie wiadomo, czy serio czy żartuje). Męczy mnie, że sami robimy sobie krzywdę. W serialu próbuję zwrócić na to uwagę. Może ktoś obejrzy i weźmie do kubła inny kolor farby?

Robert Górski i paparazzi

Kolejny wątek: paparazzi. Dogryźliście im w scenariuszu, bo to nielubiana grupa zawodowa?
Robert Górski: To oni mi ciut dogryźli. Jakieś dwa lata temu po raz pierwszy pojawiły się w plotkarskiej prasie artykuły o mnie. To było przykre, bo nie dość, że tabloidy niemal weszły mi do łóżka, to jeszcze pisały same kłamstwa. W dodatku nałożyło się to z narodzinami mojej córki. Paparazzi ruszyli na mnie, bo okazało się, że "się klikam". Zaczęli mnie i moją żonę wręcz napastować. Podczas spacerów z wózkiem szli przed nami i robili zdjęcia. Za pierwszym razem zastanawiałem się, co za mną jest takiego ciekawego. Po chwili domyśliłem się, że chodzi o nas.

Parę lat temu mówiłeś nam w wywiadzie, że paparazzi kabareciarzami się nie interesują.
Robert Górski: Ale przekroczyłem granice kabaretu „Uchem prezesa”.

Do tego po raz pierwszy ożeniłem się, w dodatku z o 14 lat młodszą kobietą, urodziło mi się dziecko, komuś się to nie spodobało i zaczął opowiadać o mnie w plotkarskich mediach banialuki.

To elektryzuje gazety i portale żywiące się tego typu sensacjami. Chcąc nie chcąc, stałem się obiektem zainteresowania. Ale czuję, że paparazzi to nie są osoby zepsute. Raczej ludzie, którym należy współczuć. Po prostu próbują zarobić. I to w trudnych warunkach.

Może też mają kredyt do spłacenia.
Robert Górski: Kto dziś nie ma kredytu? No ja nie mam, ale chyba naprawdę jestem wyjątkiem. 

 

Ludzie oczekują wysokiego poziomu, muszę zachować i pokorę, i formę. Staram się coś napisać każdego ranka, póki żona i córka jeszcze śpią. Gdy zrobię coś pożytecznego zaraz po przebudzeniu, cały dzień mam przyjemny.

Co by było, gdybyś ty nagle musiał oddać wielkie pieniądze? Zarobić je, ale - uwaga, nie na scenie?
Robert Górski: Dałbym radę. Pracowałem w zawodach nieartystycznych. Jako młody człowiek wakacje spędzałem na wsi. Mógłbym z powodzeniem wiązać snopki. I ustawiać je w dziesiątki. Chociaż… teraz kosi się kombajnem, więc umiejętność jest nieprzydatna. Sprzedawałem też choinki. I umiałem je układać na przyczepie. Bo to podobnie jak te snopki. Zakładałem ludziom telewizję kablową, ciągnąc światłowód od studzienki do studzienki. Pracowałem na budowie piaskując metalowe elementy. Mógłbym też coś wyremontować, pomalować. Uważam, że prawdziwe są hasła typu „Jak ktoś chce, robota zawsze się znajdzie” czy „Jeśli ktoś ma dwie sprawne ręce, da radę”.

Polak potrafi? 
Robert Górski: Zaradność jest naszą narodową zaletą numer jeden. Potrafimy wygrzebać się z każdego kłopotu i znaleźć rozwiązanie - chociażby tymczasowe. Mamy spryt, dar improwizacji. Tego nauczyła nas historia: że zawsze wiatr w oczy i trzeba myśleć, jak oszukać zły los. Robić coś na pozór, a jednocześnie kombinować drugą ręką za plecami. Ale uwaga, umiejętność odniesienia sukcesu nie łączy się z umiejętnością utrzymania go na dłużej. Bo jak się uda, to nam się odechciewa. Sukces upaja i uspokaja, osiadamy na laurach i spadamy w otchłań. I to jest nasza wada numer jeden.

Czy dlatego bohaterom serialu nie udaje się utrzymać żadnej pracy? Jest tuzin odcinków, z czego wnioskuję, że co najmniej 11 razy ją zmieniają? To tacy nieudacznicy jak Pat i Mat w czeskim serialu animowanym „Sąsiedzi”?
Robert Górski: Nie chciałem skupiać się na tym, że ktoś ma dwie lewe ręce. Raczej na tym, że nie zawsze ma szczęście. Nasze postaci mają jeszcze inną cechę, bardzo polską. Ideały, których nie chcą zdradzić dla pieniędzy. Kiedy jeden dowiaduje się, że będzie musiał pomalować budynek na różowo, sprzeciwia się. Nie przyłoży ręki do dalszego oszpecania kraju! Ile by mu nie płacili! Drugi protestuje: przecież jeśli nie my, pomaluje to ktoś inny.

I ma rację…
Robert Górski: Każda historia czegoś uczy. Bohaterowie wyciągają wnioski i mają nadzieję, że następnym razem się uda. To poczciwcy. Pisząc do kabaretu też w głowie mam to, że nie wolno kończyć skeczu w smutny sposób, który odbiera ludziom nadzieję. Musi być furtka, przez którą jest ucieczka do lepszego świata. Tu dygresja - ludzie związani z kabaretem nie odnoszą sukcesów w gatunkach filmowych, bo myślą utartą ścieżką: żeby jak najszybciej rozśmieszyć widza. A serial to fabuła, którą trzeba opowiedzieć nie grzęznąc w detalach. Dlatego zaprosiłem współscenarzystę - pilnował, żebym nie skupiał się na pojedynczych żartach, tylko miał przed oczami całość.

To dla ciebie nowa sytuacja. Wyzwania działają na Górskiego mobilizująco czy paraliżująco?
Robert Górski: To pierwsze. Wiozłem niedawno rodzinę na Mazury i coś się zepsuło samochodzie. Jako kierowca czułem się odpowiedzialny za to, by jechać dalej. Okazało się, że urwała się osłona silnika. Wygrzebałem gumki, linki i udało mi się ją zaczepić. Ruszyliśmy. Mam w pamięci to uczucie: trzymam brudnymi rękami kierownicę i jestem dumny, że wybrnąłem z opresji.

Dziś nikt nie ośmiela się grzebać pod maską, tylko wzywa assistance. Brawo, zachowałeś się jak mężczyzna z lat 70. 
Robert Górski: Bardzo mi miło. Tym bardziej, że z tamtych lat pochodzę.

Ile lat ma Robert Górski?

Właśnie. W tym roku stuka Ci „pół wieku, człowieku”. Jak to oswajasz?
Robert Górski: Specjalnie mną ten wiek nie wstrząsa. Dużo znajomych jest z 71. roku. Katarzyna Nosowska, Artur Andrus, Artur Rojek, Robert Mazurek. Jestem w towarzystwie ludzi w twórczym, najlepszym czasie. A co do możliwości organizmu? Owszem, zobaczyłem, że mi trochę opada powieka. Ale tylko jedna! Przez chwilę mnie to wkurzyło: dlaczego, przecież nie powinna, nigdy tego nie robiła! Po namyśle uznałem, że to niewielka strata wizerunkowa. Cieszy mnie sytuacja, w jakiej dziś jestem. Mam żonę, w której jestem zakochany. Małe dziecko - to odmładza. Mam też większe dziecko, które dobrze się uczy i daje mi powody do dumy. A do tego masę planów - kolejny serial, nowy program. Za chwilę będę robił musical, napisaliśmy go z Domanem Nowakowskim.

Na wesoło?
Robert Górski: Pogodny. Próbowałem już nie raz tworzyć coś dramatycznego. Nie udaje mi się. Jestem skażony potrzebą dowcipkowania. Co bym napisał, ściąga mnie w stronę żartu. Wydaje mi się, że tylko to ma sens. To rodzaj sztuki, który ludziom pomaga, a nie odziera z ostatnich złudzeń.

W pisaniu ciągnie mnie w stronę żartu.  Skecz nie może kończyć się smutno, bo ma pomagać ludziom, nie odzierać ze złudzeń.

Ty chyba lubisz ludzi.
Robert Górski: Zawsze, bo wierzę że wszyscy są dobrzy. Potem to weryfikuję, ale generalnie spodziewam się pozytywnych rzeczy. Może dlatego tak intensywnie pochłaniam książki o wojnie, za co żona mnie prześladuje: „znowu to czytasz?!” i podsuwa mi coś z innej półki. Ale właśnie te książki uświadamiają mi, jak nisko człowiek potrafi upaść, a jednocześnie jak w strasznych chwilach umiemy pozostać ludźmi. Nie wiem, czy jest w nas naturalne dobro, które czasem jest zamaskowane twardą rzeczywistością, czy zło, które staramy się trzymać za lejce. Ale gdy poznaję nowego człowieka, myślę, że jest w porządku. Wiesz, masa znajomych pomaga innym nie chwaląc się tym publicznie. Co miesiąc przeznaczają jakąś pulę pieniędzy, dla dzieci na operację, na Siepomaga itp. I jeszcze jedna rzecz: czasami trafiam na artykuł, że jechała karetka i ktoś nie ustąpił miejsca. No, przepraszam, ja nigdy takiej sytuacji nie widziałem na żywo! Wszyscy karnie zjeżdżają na boki, to aż czasem mam łzy w oczach.

Ty też? Mnie zawsze wzrusza, jak każdy stara się jak najszybciej usunąć z drogi i gramoli się na te wysokie krawężniki. Wracając do waszego serialu, napisałeś scenariusz - przypowiastkę na temat Polaków. Czy Twoim zdaniem jako naród jesteśmy fajni? 
Robert Górski: Oprócz zaradności, o której już mówiłem, mamy też poczucie humoru, które pozwala przeżyć najgorsze. Oglądam i słucham, co się dzieje w polityce, a potem czytam komentarze w internecie: Polacy potrafią dowcipnie i celnie komentować rzeczywistość, nawet odwołując się do tropów literackich! Jesteśmy inteligentni, oczytani i błyskotliwi, tylko czasem za bardzo chowamy to dla siebie. Pokazujemy bardziej na spotkaniach towarzyskich niż w życiu publicznym.

A jak ktoś napisze coś o Tobie - błyskotliwie, ale negatywnie - przejmujesz się?
Robert Górski: Jeśli celnie, mówię: ha, trochę się domyślałem, a ktoś to wypowiedział na głos. To motywuje, żeby następnym razem się postarać. Bardziej boję się czegoś innego. Że sam będę miał poczucie, że to co robię, jest tylko cieniem tego, co kiedyś. Że zacznę zjadać własny ogon. Im większy masz dorobek, tym więcej do stracenia. Ludzie oczekują wysokiego poziomu, muszę zachować pokorę.  

Trenujesz ją na co dzień? 
Robert Górski: Mam zasadę: każdego ranka staram się coś napisać. Póki wszyscy w domu śpią. Jestem typem, który musi pracować od świtu. Bo jak nie, potem nic mi nie wychodzi. A gdy zrobię coś pożytecznego po przebudzeniu, dzień mam przyjemny. Czuję, że go nie zmarnowałem. Ranek kojarzy mi się z samymi dobrymi rzeczami. Cieszy mnie, że wstaję i nic nie boli. Za oknem mam przyjemny widok. Jak jest słońce, to w ogóle raj! Ale jak go nie ma, też nie jest najgorzej.

Rozszerzona wersja wywiadu, który ukazał się w Twoim Stylu 04/21

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również