Wywiad

Anna Dymna: "Marzy mi się taki mostek ponad podziałami. Wierzę, że moje marzenia się wkrótce spełnią"

Anna Dymna: "Marzy mi się taki mostek ponad podziałami. Wierzę, że moje marzenia się wkrótce spełnią"
Fot. AKPA

Granie jest dla niej jak oddech. Pomaganie zaś sensem życia. Przez ostatnich 20 lat Anna Dymna odmieniła życie 40 tysiącom ludzi. Skąd czerpie siłę?

Anna Dymna: "Zawsze budzę się po jasnej stronie życia"

PANI: Po której stronie życia budzi się pani? Jasnej czy ciemnej?

Anna Dymna: Zawsze budzę się po jasnej, mruczącej stronie życia. Tego nikt i nic mi nie zabierze. Mam cudownych terapeutów, którzy kochają mnie bezwarunkowo. Moje wierne sierściuchy: Waśkę, wielkiego rysia w białych skarpetach, i starszą tygrysiczkę Scysję. Dziś jest wyjątkowo piękny dzień jesienny. Wydaje się, że cały świat się uśmiecha. Z łóżka widzę ogród: dławisze, które są teraz cytrynowe, ogromnego tulipanowca, który z daleka świeci złocistymi ogromnymi liśćmi, dzikie wino otula dom purpurą, a judaszowiec rozsypuje pomarańczowe, purpurowe, różowawe liście w kształcie serca. Ale gdy pada deszcz, też jest pięknie. Koty wtedy najchętniej polują i co chwilę przychodzą do mnie z pola z różnymi ważnymi wiadomościami lub myszami. Oznajmiają: „Zobacz, pada deszcz, nawet ogon mam mokry... A teraz mnie wysusz”. Więc muszę mieć ręcznik przy łóżku. W deszczowe dni cieszymy się, że będziemy dłużej spali i nie trzeba ogrodu podlewać.

 

 

Anna Dymna: "Rodzice uczyli mnie zachwycać się tym, co jest wokół"

Jest pani niewiarygodna… Z marmuru pani nie jest. Ani z żelaza. Skąd pani czerpie tę siłę?

Źródłem największej siły jest dzieciństwo. Nie było u nas dużo pieniędzy, w związku z tym bogactwo nie było ważne. Teraz dzieci mówią: „Ja chcę”. „Chcieć możesz tylko siusiu albo kupkę”, usłyszałam od mamy. Nam się nic nie należało, ale wszystko mogliśmy przecież robić sami. Tata był złotą rączką. Zrobił mamie pralkę, piekarnik... Od małego razem z rodzicami robiliśmy fantastyczne rzeczy. Pomagaliśmy mamie gotować, robić przetwory. Nauczyłam się szyć, haftować, robić na drutach. Wiesiu Dymny też lubił własnymi rękami tworzyć, zmieniać rzeczywistość. Robiliśmy razem meble, zegarki, drewnianą biżuterię, murowaliśmy ściany, malowali obrazki, szyli kreacje, wymyślali sesje zdjęciowe. Wiesiu mówił: „Aniczka, śliczny ten stołeczek zrobiłaś. Trochę krzywy, ale nikt takiego nie ma”. Do tej pory lubię sama robić wiele rzeczy. Wiem, że można kupić, ale zrobienie czegoś własnymi rękami daje najwięcej radości. Teraz robię malinówkę i dereniówkę, żurawinę z gruszką, pigwa mi dojrzewa. Einstein powiedział, że są dwie drogi: „Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko”. Rodzice uczyli mnie zachwycać się tym, co jest wokół. Pokazywali prawdziwe cuda: ptaki, motyle, robaczki, zwierzaki, rośliny, chmury. Często nie dostrzegamy ich, niszczymy, depczemy po prawdziwych skarbach. A one mogą nam dawać siły, spokój, energię. Pomagają zrozumieć świat.

"Jeśli chcesz zrozumieć siebie, musisz wrócić do dzieciństwa, tam wszystko się zaczęło – powtarzają uparcie psychologowie.

To studnia bez dna. Umiem z niej czerpać. Miałam cudowną mamę. Mówiła: „Małgosiu, nie ma ludzi złych, są tylko nieszczęśliwi”. Jak byłam młoda i butna, wydawało mi się, że mama przesadza. Tylu morderców, oprawców chodzi po tym świecie. Dziś myślę, że miała wiele racji. Człowiek jest dobry, tylko czasami o tym zapomina, czasem się wstydzi, nie ma wzorców. Tata był inny, zasadniczy, wychowywał nas w rygorach i karności. Mówił: „Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz”. Ale nauczył mnie wiązać haczyki na wędce, łowić ryby, strzelać z wiatrówki, rozbijać namiot i rozpalać ognisko. Dzięki niemu niczego się nie bałam, nie płakałam i nie skarżyłam. Dorastałam z braćmi i chłopakami z kamienicy. Po drzewach łaziłam lepiej od nich, nie bałam się myszy i pająków. W konkursach z pluciem na odległość byłam najlepsza, bo umiałam język zwinąć w trąbkę. Nigdy nie byłam w domu rodzinnym zniewalana. Często byliśmy chwaleni za to, co zrobiliśmy. Rosły nam skrzydła. To jest świetna metoda wychowawcza. Każde dziecko jest za co chwalić. Może nie umie jeszcze czytać i pisać, ale już np. pięknie podskakuje. Od urodzenia jestem wolnym człowiekiem. Wieczorami całą rodziną siadaliśmy przy stole i graliśmy w chińczyka, potem w inteligencję, rozmawialiśmy o wszystkim, co się działo w tym dniu, robiliśmy różne żarty, śpiewali piosenki. Tata miał taki piękny śpiewnik własnoręcznie zrobiony i księgę kawałów. Dziś ludzie nie mają czasu, żyją inaczej…

 

 

Anna Dymna o relacjach z synem i synową

Osobno...

I to jest smutne. Wspólny czas jest wspaniały. Dwa dni temu przyszedł mój syn z synową. Dawno się nie widzieliśmy. Zrobiłam pyszne jedzonko. Zresztą Michała też nauczyłam gotować – żmija wykarmiona moją piersią, niektóre potrawy robi lepiej ode mnie – i graliśmy w dychę. To było cudowne. Wszystko jedno, kto wygrywał. Siedzimy razem, gadamy niekoniecznie tylko o sztuce. Następnym razem umawiamy się na scrabble, w których wymyśla się tylko słowa z błędami. Nigdy w to nie grałam, ale synowa Agata mówi, że to jest bardzo śmieszne. Już się cieszę. Od lat przed Bożym Narodzeniem razem kleimy aniołki, szopki. Przychodzą moi bliscy. Mój bratanek ma niezwykłe zdolności plastyczne, a synowa jest wybitną malarką. Zawyżają poziom. Ale dobrze mieć obok mistrzów. Dzięki Agatce nie robię już aniołków, szopek i baranków z masy solnej, tylko z glinki ceramicznej. Czasem ulepiłam z ciasta pięknego aniołka, ale po wypieku buźka mu spuchła. Patrzę: goryl, nie aniołek! Glinka tylko schnie, nie odkształca się, potem maluję ją akrylami. Teraz kleję szopkę na akcję charytatywną „Choinki Jedynki”. Dzieci z całej Polski i znane osoby malują, rysują prace „Tajemnice świąt Bożego Narodzenia”. Potem jest aukcja, licytacja. Pieniądze idą na rzecz mojej Fundacji „Mimo Wszystko”. Dokładnie połowę uzyskanej kwoty przekazujemy innej fundacji, która jest w potrzebie. Całe noce potrafię przesiedzieć nad krówkami, wiewiórkami, żłóbkiem i aniołkiem... Może nie umiem specjalnie ich wytwarzać, ale staram się i, jak moi podopieczni, wkładam w to całe serce.

 

 

Anna Dymna zdradza swoje marzenia

O czym pani marzy?

Marzę o tym, żeby w naszym kraju stworzyła się płaszczyzna porozumienia ponadpolitycznego, na której można byłoby spokojnie pomagać ludziom. Oczywiście według prawa, krystalicznie, przejrzyście. Od 20 lat staram się tak działać, nie biorąc udziału w żadnych politycznych jatkach. Mam całkowicie apolityczną fundację. Przecież nie pytam człowieka, który potrzebuje pomocy: czy pan jest różowy, zielony czy żółty? Tylko najpierw mu pomagam. W pomaganiu nie mogą decydować układy i przynależności. Dobro jest dobrem oczywistym i nie można nagle ogłaszać, że jest teraz złem, bo jest inne dobro, lepsiejsze. Nie ma nic gorszego niż wykorzystywanie ludzkiego cierpienia do walk politycznych. A to się, niestety, wciąż zdarza. Na szczęście nasi podopieczni nie zmieniają swoich przekonań. Kochają nas tak, jak my ich. To najważniejsze. Poznałam tysiące ludzi, przeróżne ich zachowania: te okropne, które mnie dotykały i usiłowały zniechęcić do działania, ale też cudowną ludzką ofiarność, dobroć, aż po prawdziwe cuda, które zdarzają się na moich oczach. Ale marzy mi się taki mostek ponad podziałami. I wierzę, że moje marzenia się wkrótce spełnią.

Cały wywiad do przeczytania w grudniowym numerze magazynu PANI.

pa_12_001 _OKLADKA NKukulskaM

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również