Kultura

Ciężkie życie. Recenzja "The Whale", najbardziej kameralnego filmu Darrena Aronofskiego

Ciężkie życie. Recenzja "The Whale", najbardziej kameralnego filmu Darrena Aronofskiego
Fot. fot. materiały promocyjne

Darren Aronofsky po ponad 5 letniej przerwie ("Matka", 2017 r.), powrócił z filmem pełnometrażowym. Tak jak w swoich poprzednich produkcjach, reżyser nie omijał filozoficznych tematów i wątków religijnych. W celu stworzenia "The Whale" sięgnął po scenariusz do sztuki Samuela D. Huntera. Bez cienia wątpliwości jest to najbardziej "teatralny" i kameralny film Aronofskiego. Tym razem postanowił liczne wątki i motywy przedstawić w jednym mieszkaniu oraz za pomocą trzech-czterech bohaterów. 

Recenzja przygotowana przez zespół redakcyjny Międzynarodowego Festiwalu Kina Niezależnego Mastercard OFF CAMERA.

Centralnym elementem konstrukcji fabularnej filmu jest jego główny bohater – Charlie (Brendan Fraser). Charlie to chorobliwie otyły profesor akademicki, prowadzący swoje zajęcia zdalnie z domu. Poza byciem anonimowym dla swoich studentów, nie utrzymuje też kontaktu z najbliższą rodziną. Najwięcej czasu spędza ze swoją jedyną przyjaciółką (Hong Chau), która jako zawodowa pielęgniarka troszczy się o schorowanego. Przełomowym momentem w jego życiu stają się dni, w których to do jego życia "wprowadzają się" dwie osoby. Jedną z tych osób jest młody misjonarz (Ty Simpkins), a drugą córka Charliego – Ellie (Sadie Sink). Na przełomie kilku dni samotnia Charliego zaczyna tętnić życiem, a jego przyzwyczajenia zostają zachwiane.

 

"The Whale" jest niezwykle czułym filmem, który niekiedy może przytłoczyć widza, ale ostatecznie gwarantuje mu naprawdę dobry seans wywołujący nie tylko empatię i smutek. Serdeczna i boleśnie emocjonalna gra Frasera czyni film ludzkim i empatycznym. Dialogi są bardzo mocną stroną filmu. Niezbalansowane dyskusje, które bardzo często wypełnione są pretensjonalnością i próbami prowokacji, budują dynamikę. Trudna relacja ojciec-córka zmierza we wszystkie strony na raz, nie sposób jest przewidzieć co zaraz padnie z ust każdego z bohaterów.

Ważnym elementem w „The Whale” jest uczucie wstydu i to jak bezsilne potrafi ono być w określonych warunkach. Wstyd jest okazywany, oczekiwany, wymuszany, tłamszony, a ostatecznie prowadzi do skrajnych zachowań. Jednocześnie film nie przestaje być bezpośredni. Bohaterowie nie gryzą się w język, niewiele pozostawione jest w sferze domysłu. Aaronofsky nie ucieka się do tanich chwytów w celu wywołania skrajnych emocji.

Zaskakujące jest to jak mimo tak krótkiej listy aktorów i akcji ograniczonej do dwóch-trzech pomieszczeń, film porusza aż tak niezliczoną ilość wątków. Poza rzucającym się na każdym kroku problemem otyłości otrzymujemy kompleksową kombinację takich tematów jak m.in.; trudności dorastania, odrzucenie i pozostawienie rodziny, konflikt na linii wiara i homoseksualizm, egzystencjalizm, alkoholizm, nałogi oraz brak zaufania wśród najbliższych.

W miarę rozwoju akcji poznajemy kolejne historie Charliego. Ból i cierpienie, które doprowadziły go do tego miejsca, w którym się znajduje, woła o współczucie i zrozumienie. Dla wielu, rozpaczliwa spirala upadku Charliego może być trudna do oglądania, ale dzięki talentowi osób odpowiedzialnych za stworzenie tego filmu – historię można nazwać relatywną i przedstawioną w bardzo ludzki sposób. Charlie mając świadomość swojego "przedśmiertnego" stanu do końca nie zamierza pójść do szpitala, a swoje pieniądze (które mogłyby nie tyle co uratować, ale przedłużyć jego życie) odkłada na konto córki.

Brendan Fraser dając najlepszy w karierze występ przy akompaniamencie zaskakującej Hong Chau i doskonale dopasowanych Sadie Sink i Ty Simpkinsonowi, tworzy bardzo ciężki gatunkowo film. Jednakże historia przedstawiona jest tak ludzka, jak to tylko możliwe. Przez całą akcję przejawia się motyw odkupienia. Każda z postaci, na swój sposób, potrzebuje jakiegoś rodzaju odkupienia, przebaczenia, czy po prostu pozwolenia, by światło w ich życiu przebiło się przez ciemność, której doświadczyli.

"The Whale" to bez wątpienia film godny polecenia. Abstrahując od wychwalanego na każdym kroku Brendana Frasera i równie wybitnej Hong Chau, Aaronofsky w swoim najnowszym filmie gwarantuje dzieło, o którym trudno jest zapomnieć. Emocje są z widzem długo po seansie, a ich ciężar potrafi przytłoczyć największych sceptyków.   

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również