Wywiad

Irena Jarocka we wspomnieniach męża Michała Sobolewskiego: "Nawet teraz ta miłość wciąż mi towarzyszy"

Irena Jarocka we wspomnieniach męża Michała Sobolewskiego: "Nawet teraz ta miłość wciąż mi towarzyszy"
Fot. AKPA

Irena Jarocka na scenie pewna siebie, poza nią zbyt delikatna, zbyt krucha. Życie Ireny Jarockiej bywało trudne. Depresja, nieudane pierwsze małżeństwo, tragiczny wypadek… O królowej estrady opowiada jej mąż Michał Sobolewski.

Autobiografia Ireny Jarockiej

PANI: Dziesięć lat temu otrzymaliście z żoną Srebrne Jabłko dla najpiękniejszej pary 2008 roku. Po 33 latach bycia razem. Imponujący staż.

Michał Sobolewski: Wtedy, na łamach PANI, po raz pierwszy opowiedziałem o naszym związku. Irena długo musiała mnie do tego namawiać, ponieważ uważałem, że to, co prywatne, powinno takie pozostać. Ale zgodziłem się, bo widziałem, jak bardzo jej na tym zależy. Była moją niezwykłą miłością i nawet teraz ta miłość wciąż mi towarzyszy. Do jej autobiografii (książka „Nie wrócą te lata” – red.) zostały dołączone listy, które do mnie pisała. Są niesamowicie intymne, ale widać w nich, jakim Irena była wspaniałym człowiekiem.

Autobiografia wyszła po prawie sześciu latach od śmierci pana żony. Kiedy po raz pierwszy ją pan przeczytał?

Szczerze? Dopiero kilka miesięcy temu. Irena już w trakcie pisania podsuwała mi fragmenty do przeczytania, ale ja nigdy tego nie zrobiłem. Miałem masę pracy, byłem wiecznie czymś zajęty. Myślałem wtedy, że wiem o Irenie wszystko, ale gdy w końcu przeczytałem autobiografię, zrozumiałem, że się myliłem. Nigdy nie powiedziała mi o tym, że kiedy była w ciąży, lekarze powiedzieli jej, że płód się nie rozwija i że nie urodzi tego dziecka. Na szczęście okazało się to bzdurą, ale musiała być przerażona.

 

 

Irena Jarocka i Michał Sobolewski:  "Byłem nią zauroczony"

Poznaliście się dokładnie 50 lat temu, w Leningradzie. To była miłość od pierwszego wejrzenia

Zaiskrzyło wtedy między nami, ale na długi czas pozostaliśmy jedynie przyjaciółmi. Irena była początkującą piosenkarką, ale po jej występie w Opolu w 1967 roku dyrektor Pagartu Władysław Jakubowski zdecydował, że pierwsze kroki powinna stawiać na dużych scenach ZSRR. I wysłał ją w trasę z zespołem Polanie. Tak trafiła do Leningradu, gdzie studiowałem w Instytucie Elektrotechnicznym (LETI). Poznaliśmy się w Ermitażu, po którym oprowadzałem ją i resztę muzyków. Irena była zafascynowana impresjonizmem francuskim, którego kolekcja jest ogromna. Wracaliśmy tam jeszcze trzy razy, już tylko we dwójkę. Potem zwiedziliśmy wszystkie pozostałe muzea i większość restauracji, bo Irena zarabiała na zagranicznych koncertach duże pieniądze.

To był jej pierwszy wyjazd poza Polskę.

I pierwsze święta Bożego Narodzenia poza domem. Dlatego zaprosiłem ją na kolację wigilijną, która odbywała się w akademiku, w moim pokoju. Chłopaki z Polan przynieśli swoje instrumenty, reszta gości grała kolędy na talerzach i kubkach. A Irena śpiewała piosenki – te same, które wykonywała na koncertach. Byłem nią zauroczony, ale nie zdradziłem się z uczuciem. W tamtych czasach ludzie byli skromniejsi, powiedzieć na głos „kocham cię” brzmiało wręcz nieprzyzwoicie.

Wiedział pan, że w Polsce na Irenę czeka jej pierwszy chłopak i przyszły mąż Marian Zacharewicz?

Nie miałem pojęcia! Irena nic mi nie powiedziała, dowiedziałem się przypadkiem. Ktoś z zespołu zażartował: „Irena, cieszymy się, że masz nowego chłopaka, bo tamtego z Gdańska nie lubimy”. I wyszło szydło z worka. (śmiech) Ale mój kontakt z Ireną się nie urwał. Pisaliśmy do siebie listy, dzwoniliśmy.

 

 

Irena Jarocka i jej paryska przygoda: trudne początki i depresja

Irena Jarocka wkrótce wyjechała do Paryża. Porzuciła rozwijającą się karierę i spędziła tam cztery lata.

Już będąc w Rosji, mówiła mi, że dostała od Pagartu zagraniczne stypendium dla obiecującej młodej piosenkarki. Miała wątpliwości, czy je przyjąć, bo nie znała nawet języka. A ja mówiłem, żeby się niczego nie obawiała. I dawałem swój przypadek za przykład. Studiowałem w Gdańsku, byłem na drugim roku, kiedy dostałem propozycję wyjazdu do Leningradu, gdzie prowadzono badania nad sztuczną inteligencją. Też się wahałem, ale ostatecznie się zdecydowałem. Przez pierwsze dwa miesiące nie miałem zielonego pojęcia, o czym profesorowie mówią na wykładach, nic nie rozumiałem. Ale z czasem zacząłem się tam czuć swobodnie. Dlatego wiedziałem, że Irena też da sobie radę. Czy to ja przekonałem ją do wyjazdu? Nie wiem. Może była to profesor Mickiewiczówna z Wyższej Szkoły Muzycznej, która stwierdziła: „Jako pedagog powinnam ci powiedzieć: skończ szkołę, ale jako człowiek muszę doradzić, że druga taka okazja może się nie zdarzyć. To twoja szansa, szkołę zawsze możesz dokończyć później”. Więc Irena pojechała.

Paryż okazał się dla niej trudnym doświadczeniem. Przeszła załamanie nerwowe, cierpiała na depresję.

Problemem było już samo to, że nie miała pieniędzy, brakowało jej nawet na jedzenie. Teoretycznie Pagart wysłał ją na stypendium, ale na miejscu musiała radzić sobie sama. Załatwiono jej tylko pracę w rosyjskim kabarecie Rasputin. Nie potrafiła się tam odnaleźć, bo od dziewczyn wymagano, żeby nie tylko śpiewały, ale też zabawiały klientów i naciągały ich na wydawanie pieniędzy. Miały ich na przykład nakłaniać, żeby kupili butelkę drogiego szampana. Irena źle się z tym wszystkim czuła. Kilkakrotnie zmieniała kabarety, ale wszędzie było tak samo. A ona nie umiała postępować wbrew własnej woli i przekonaniom. Spędziłem z nią 35 lat i w życiu nie skłamała.

W końcu los się do niej uśmiechnął i zaczęła robić w Paryżu karierę. Dostawała propozycje, nagrywała. A jednak wciąż nie czuła się tam dobrze.

Poznała tam chłopaka, który cierpiał na schizofrenię. Był matematycznym geniuszem, imponował jej wiedzą oraz inteligencją, ale nie radził sobie z rzeczywistością. Leczono go nawet elektrowstrząsami. Irena chciała mu pomóc, więc spędzała z nim dużo czasu. Jego żona powiedziała jej wtedy: „Daj sobie spokój. On wpływa na ludzi w destrukcyjny sposób”. I chyba wiedziała, co mówi, bo wkrótce popełniła samobójstwo. Irena powiedziała mi po latach, że gdyby nie wyplątała się z tej sytuacji, mogłaby skończyć podobnie. W tym czasie do Paryża przyjechał Marian i poprosił, żeby załatwiła mu pracę. I co prawda jej nie dostał, ale namówił Irenę, żeby wróciła z nim do Polski. Chciał wspólnie z nią nagrać piosenkę „Wymyśliłam cię”. Zgodziła się. Z Marianem Zacharewiczem nagrali razem płytę, która stała się hitem. Krążek „W cieniu dobrego drzewa” sprzedał się w 400 tys. egzemplarzy. Dwa lata później Irena zagrała jedną z głównych ról w filmie „Motylem jestem, czyli romans 40-latka”, jej popularność sięgnęła zenitu. Irena z pewnością wiele zawdzięczała Marianowi, bo został jej menedżerem i kompozytorem wielu utworów, ale ich małżeństwo było bardziej związkiem zawodowym niż emocjonalnym. Nie sądzę, że to, co ich łączyło, można nazwać miłością. Mieli wspólne zainteresowania muzyczne, ale inne cele w życiu. Ona chciała założyć rodzinę, mieć dzieci, on nie. Dla Mariana ważniejsze były sukcesy zawodowe.

Związek Ireny Jarockiej z Michałem Sobolewskim

Kiedy ponownie trafiliście na siebie?

To był przypadek. Po powrocie z Leningradu ożeniłem się i zacząłem pracować w Polskiej Akademii Nauk. Projektowałem komputer, który miał wylądować na Księżycu i to był mój cały świat. Show-biznes mnie nie interesował, nie śledziłem kariery Ireny. Ale po prawie dziesięciu latach od naszego pierwszego spotkania nasze drogi znowu się skrzyżowały. Siostra mojej żony, modelka, poprosiła mnie, żebym zawiózł ją na pokaz do Pałacu Kultury i kiedy czekałem na nią w holu, zobaczyłem Irenę. Zawołałem ją i momentalnie padliśmy sobie w ramiona. Umówiliśmy się na kawę, potem spotykaliśmy się coraz częściej, ale to była czysto przyjacielska znajomość. Aż do feralnego wypadku…

Jakiego?

Irena zaprosiła mnie na koncert w Sali Kongresowej, po imprezie zaproponowałem, że odwiozę ją do domu. Zmierzaliśmy w kierunku Bielan, kiedy na rogu Anielewicza i Andersa w mojego malucha wjechał duży samochód. Irena mocno uderzyła głową o kant podnoszącej się maski. W szpitalu operował ją Zbigniew Religa, potem przez czternaście godzin leżała nieprzytomna. Nie było wiadomo, czy przeżyje. A jeśli przeżyje, to czy nie straci wzroku, nie będzie inwalidką. Często odwiedzałem ją w szpitalu, bo chociaż wypadek nie był z mojej winy, czułem się odpowiedzialny. Podczas naszych długich rozmów uczucie odżyło.

I co wtedy? Decyzja o rozwodzie?

Irena od dawna zdawała sobie sprawę, że jej małżeństwo z Marianem nie ma sensu, ale dopiero wypadek sprawił, że znalazła w sobie siłę, żeby odejść. Oczywiście miała wyrzuty sumienia, bo była wrażliwą osobą i nie chciała nikogo skrzywdzić, ale wiedziała, że tak trzeba postąpić. Jednak nie od razu zdecydowaliśmy się na związek.

Kiedy to nastąpiło?

Irena poprosiła: „Chciałabym spędzić z tobą kilka dni sam na sam”. Miałem akurat jechać do Niemiec na wykłady na cały tydzień, więc zadzwoniłem tam i powiedziałem, że przyjadę trochę później i tylko na dwa dni. Teść odwiózł mnie na dworzec, a ja wyszedłem innym wyjściem, złapałem taksówkę i pojechałem do mieszkania Ireny. Przez pięć dni z niego nie wyszliśmy. I wtedy zrozumieliśmy, że nie ma innego wyjścia, że musimy dalej ciągnąć ten wózek razem. Do dzisiaj nie wiem, jak znaleźliśmy w sobie tyle odwagi, żeby wywrócić nasze życia do góry nogami. To się chyba nazywa miłość. (śmiech)

W waszym domu bywała śmietanka artystyczna PRL-u?

Mieszkaliśmy na osiedlu Groty, na ulicy Kocjana, obok dom miał Jonasz Kofta, kawałek dalej Ireneusz Iredyński i Wiktor Osiatyński. To byli ludzie, którzy o trzeciej czy czwartej nad ranem potrafili zadzwonić i zapytać: „Michał, mogę wpaść na kielonka?”. Nie chodziłem z Ireną na branżowe imprezy, ale w naszym domu urządzaliśmy spotkania towarzyskie, na których bywali różni artyści, z Czesławem Niemenem włącznie. Każdy chciał się wprosić, bo przyrządzałem świetne koktajle. Gdy byłem w Stanach na wykładach, podpatrzyłem u tamtejszych profesorów pewien zwyczaj: w każdy piątek spotykali się w domu któregoś z nich i robili drinki, całą masę różnych kombinacji. Postanowiłem przenieść ten pomysł na warszawski grunt. W dniu narodzin Moniki pojawił się kolejny zwyczaj – chcąc uczcić to wydarzenie, zaprosiłem do domu kolegów z pracy, a oni na białej rurze centralnego ogrzewania, która była w studiu nagraniowym Ireny, wpisali datę i złożyli swoje autografy. Potem, gdy ktoś po raz pierwszy przychodził do nas w odwiedziny, też musiał to zrobić.

Córka Ireny Jarockiej: "Monika była wyczekana"

Kilka miesięcy po narodzinach Moniki Irena Jarocka pojechała w kilkutygodniową trasę do Stanów. Został pan w domu sam z małym dzieckiem?

To ja ją do tego przekonałem. Nie pracowała już ponad rok, bo lekarze powiedzieli, że ciąża jest zagrożona i musi na siebie uważać. Zrezygnowała więc z koncertowania, ale bez sceny usychała. To była jej pasja, która ratowała ją w najtrudniejszych momentach życia. Bardzo pragnęła mieć dziecko, przez wiele lat chodziła od lekarza do lekarza, szukając specjalisty, który pomógłby jej zajść w ciążę, więc Monika była wyczekana. Jednocześnie cała ta sytuacja bardzo ją zmęczyła. Po przyjściu córki na świat widziałem, że Irena zaczyna wpadać w depresję poporodową. Dlatego wysłałem ją w trasę.

Często wyjeżdżała i w autobiografii pisze, że rozłąki tylko umacniały wasz związek. Rzeczywiście tak było?

Gdy byliśmy daleko, tęskniliśmy za sobą i wyraźnie widzieliśmy, że ta druga osoba jest nam potrzebna. Ale przyznaję, że czasem byłem jej wyjazdami zmęczony. Wszystko spadało wtedy na moją głowę, a przecież miałem pracę. Musiałem zabierać Monikę ze sobą do PAN-u. Kiedyś się tam poślizgnęła i upadła, uderzając o kant krzesła. Przecięła sobie wtedy język niemal na połowę, było mnóstwo krwi. W szpitalu podczas zakładania szwów strasznie krzyczała, a mnie nie chciano do niej wpuścić. Wtedy miałem do Ireny pretensje. „Ty koncertujesz, a ja nie mogę sobie z tym wszystkim poradzić”, mówiłem rozgoryczony.

 

 

Wyjazd Ireny Jarockiej do USA za mężem

Wasze wspólne życie było podporządkowane karierze Ireny, ale w 1989 roku to się zmieniło. Dostał pan wtedy propozycję pracy w Stanach Zjednoczonych. Irenie łatwo przyszła decyzja o wyjeździe?

Zaskakująco łatwo. Gdy zobaczyła ofertę, stwierdziła: „Musisz się zgodzić”. West Virginia University dawał 100 milionów dolarów na projekt, nad którym miałem pracować. Warunek był jeden: musiałem się zjawić w Morgantown w ciągu tygodnia. Dlatego szybko wzięliśmy z Ireną ślub, żeby mogła z Moniką do mnie dołączyć.

Czemu nie pobraliście się wcześniej?

Nie było nam to do niczego potrzebne. Ważne było, że chcemy być razem, a nie że zobowiązuje nas do tego jakiś papierek. Irena wysoko ceniła sobie swoją wolność.

Jak czuła się w Stanach? Bez koncertów, fanów, intensywnego życia…

Przez pierwszych kilka miesięcy jak na wakacjach. Wreszcie mogła więcej czasu poświęcić Monice. Odrabiała z nią lekcje i pomagała przystosować się do nowej rzeczywistości. Ale wkrótce to przestało jej wystarczać. Ona, kobieta do tej pory aktywna zawodowo, nie potrafiła odnaleźć się w roli gospodyni domowej. Ja pracowałem po kilkanaście godzin dziennie, więc czuła się samotna i miała do mnie pretensje, że jestem wiecznie zajęty. Morgantown to było małe miasteczko akademickie, więc Irena się nudziła. I powoli wpadała w depresję. Częściowo zaadaptowała się dopiero wtedy, kiedy dołączyła do Koła Żon Profesorów, które miały takie same problemy z emigracyjną rzeczywistością. Trochę lepiej niż w Morgantown poczuła się w Albany, stolicy stanu Nowy Jork, gdzie przenieśliśmy się po kilku latach.

"Przez tych 17 lat naszego życia w Stanach czuła się rozdarta między dwoma światami"

W Stanach zaczęły się jej kłopoty z głosem.

Lekarz powiedział, że tak się dzieje bardzo często, gdy profesjonalista przestaje śpiewać. Stwierdził: „Jeśli śpiewała pani w Polsce, to niech tam pani pojedzie, trochę odpocznie, a potem zacznie koncertować. To jedyna recepta”. I Irena tak zrobiła. Z Polski wróciła wyleczona. Przez tych 17 lat naszego życia w Stanach czuła się rozdarta między dwoma światami. Kiedy przygotowywała Wigilię, to grzyby musiała przywieźć z Polski, bo uważała, że amerykańskie mają inny zapach.

Mąż Ireny Jarockiej: "W szafie wiszą jej ubrania, w biurku leżą notatki"

To dlatego w 2008 roku zdecydowaliście się wrócić?

Postanowiłem to zrobić dla Ireny. Ale Amerykanie nie chcieli mnie puścić. Stwierdzili, że skoro zainwestowali grube miliony w projekt, nad którym pracuję, to muszę go dokończyć. Ustaliliśmy, że pół roku będę spędzał w Stanach, a drugie pół w Polsce. Irena kupiła w Warszawie mieszkanie i urządzając je, konsultowała ze mną wszystko przez Skype’a. Nie zdążyła tam jednak spędzić zbyt wiele czasu. Przestała oddychać 21 stycznia 2012 roku. Po jej śmierci wróciłem do Stanów, by zatopić się w pracy. To tam planowaliśmy spędzić emeryturę, mieliśmy dom w Teksasie. Do tej pory wszystko jest w nim dokładnie takie, jakie było, kiedy żyła Irena. W szafie wiszą jej ubrania, w biurku leżą notatki, w jej studiu stoją pianino i komputer. Pełno jest pamiątek z naszych wspólnych podróży. Ostatnich pięć lat mieszkałem w hotelu, przebywanie w tym domu było dla mnie zbyt trudne. Patrzenie na te wszystkie rzeczy potęgowało ból, że mojego anioła stróża już nie ma. Dlatego przyjeżdżałem tylko zrobić porządek w ogrodzie. Dopiero miesiąc temu znowu poczułem się tam dobrze. I zamiast żalu pojawiła się radość ze wspominania naszej wspaniałej drogi życia.

Kim jest Irena Jarocka?

Irena Jarocka - (1946-2012) polska piosenkarka, która w trakcie trwania kariery współpracowała w takimi zespołami jak: Polanie, Czerwone Gitary i Budka Suflera. W jej repertuarze znalazły się takie hity jak: "Wymyśliłam cię", "By coś zostało z tych dni", "Nie wrócą te lata", "Kocha się raz", "Motylem jestem", "Odpływają kawiarenki".

Laureatka wielu nagród i odznaczeń w tym Nagroda Publiczności na Międzynarodowym Festiwalu Piosenki w Sopocie w 1974 roku czy  Nagroda Srebrny Gwóźdź Sezonu 1978 przyznawany przez redakcję „Kuriera Polskiego” w 1979.

Irena Jarocka w 1972 roku wyszła za kompozytora Mariana Zacharewicza, który był jej menedżerem. Rozstali się w 1977 r. Podczas trasy koncertowej po Rosji poznała informatyka Michała Sobolewskiego, którego poślubiła w 1989 roku. W 1982 na świat przyszła ich córka Monika. 

Artystka zmarła 21 stycznia 2012 roku z powodu złośliwego nowotworu, glejaka mózgu. Została pochowana w katakumbach na warszawskich Powązkach.

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 01/2018
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również