Portret

Lidia i Arinze Nwolisa: "Mieliśmy trzy śluby"

Lidia i Arinze Nwolisa: "Mieliśmy trzy śluby"
Fot. Filip Zwierzchowski/DAS Agency

Wiele ich dzieli: wychowanie, tradycja, bo urodzili się na dwóch różnych kontynentach. Ale to daje im siłę, która pomaga walczyć z przeciwnościami losu.

Lidia Nwolisa o mężu Arinze Nwolisa: Kiedy byłam nastolatką, w sąsiedztwie domu babci w Jachrance powstały ośrodki dla uchodźców. Chłonęłam ich kulturę, ta inność mnie zachwycała. Po latach na ulicy zatrzymał mnie ciemnoskóry mężczyzna i po angielsku poprosił o telefon. Odpowiedziałam: „Nie, dziękuję”. Byłam wtedy po siedmioletnim związku z Brytyjczykiem, ojcem mojej córki Eleny. Ten mężczyzna mnie jednak zaintrygował i dałam mu numer. W głowie dominowała myśl: „Nie ma takiej opcji”. Następnego dnia jechałam na narty. W górach mi się przyśnił. Obudziłam się i pomyślałam, że jak zadzwoni, dam mu szansę. I tak zaczęliśmy się spotykać. Arinze szybko się oświadczył, ale na początku byłam na nie. Przeżywałam czas powrotu do wiary, dużo rozmawiałam z Bogiem i kiedyś usłyszałam: „Modliłaś się o dobrego męża, a teraz ci się kolor nie podoba”. Pan Bóg ma poczucie humoru. Zrozumiałam, że przecież marzę o dużej rodzinie, a Arinze to mój ideał mężczyzny. Widziałam w nim cechy ukochanych dziadków. Po sześciu miesiącach wzięliśmy ślub cywilny. Tata od razu zaakceptował moją decyzję, mama nie. Przez długi czas byłyśmy w stanie wojny domowej. Dziś jej miłość do wnuków zwyciężyła. 

Mieliśmy trzy śluby. Pierwszy cywilny, ale duchowo byliśmy przygotowani przez pastora, bo mąż wychował się w religii protestanckiej. Drugi wzięliśmy w kościele katolickim, u zaprzyjaźnionego księdza Wojtka Drozdowicza. Ponieważ nie udało się załatwić wiz dla rodziców Arinze, wkrótce pojechaliśmy do Afryki. Tam odbył się trzeci – plemienny. Śmiejemy się, że trzech ślubów już się nie odkręci.

Nigeryjski świat jest duchowo piękny i głęboki. Arinze pochodzi z plemienia Igbo, genealogicznie wywodzącego się z Izraela. Są nazywani afrykańskimi Żydami, w ich tradycji jest wiele biblijnych rytuałów. Wiara jest dla naszej rodziny ważna, mamy poczucie jednego Boga, dlatego łączymy religie i tradycje. Codziennie wspólnie się modlimy i każdy z nas mówi, za co jest wdzięczny. Nasz dom jest radosny, dzieci pięknie śpiewają, Alex gra na gitarze, Elena na ukulele. Oboje z mężem lubimy sport, wszyscy razem pływamy, jeździmy na rolkach, nartach. Alex i Franek trenują z tatą piłkę nożną, Bianka woli akrobatykę. 

Kiedy pierwszy raz byłam w Nigerii, mąż wziął mnie do domu dziecka, w którym od lat pomagała jego rodzina. Od razu chciałam adoptować niemowlę. Arinze powiedział: „Ochłoń. Jeszcze będziemy pomagać”. Gdy urodziły się nasze dzieci, pojechaliśmy do jednej z warszawskich placówek opiekuńczych z pytaniem, jak pomagać. Przez lata prowadziliśmy szkolenia dla rodzin zastępczych. W 2014 r. założyliśmy Fundację Porta, by wspierać mniejszości. Półtora roku temu nasz siedmioletni wtedy syn Franek miał przykrą sytuację w szkole na tle rasistowskim. To skłoniło nas, aby jeszcze mocniej walczyć z przejawami dyskryminacji. 

Arinze jest uparty i odważny. W Nigerii miał przydomek Kunta Kinte. Podczas zaczepki na ulicy potrafi nawrzeszczeć na atakującego tak, że ten żałuje swoich słów. Kiedy przyjechał do Polski jako obiecujący piłkarz, jego kariera nie ułożyła się tak, jak marzył. Wiele razy wspierałam go w podnoszeniu się po niepowodzeniach. Ale znoszenie porażek, gdy ma się poczucie wykorzenienia, bywa trudne. Rasizm nie tylko w polskim futbolu wciąż trzyma się mocno. Kiedyś mąż został pobity w centrum Warszawy przez grupę mocarnych facetów. Złamali mu rękę w kilku miejscach. To tylko jeden z wielu przypadków, które przytrafiają się naszej rodzinie. Te wspólne doświadczenia natchnęły nas odwagą i siłą. Dzięki temu jesteśmy w stanie robić dziś rzeczy, o których dawniej nam się nie śniło. Gdy w Ameryce wybuchły protesty i ożywił się ruch Black Lives Matter, wiedzieliśmy, że musimy działać. Przed warszawskim protestem zapytaliśmy dzieci, co chciałyby powiedzieć. Najbardziej miały dość bycia prześladowanymi słowem „Murzyn”. Zrobiliśmy transparenty, m.in. „Stop calling me Murzyn”, „Koniec Murzynka Bambo”. Na proteście Rafał Milach zrobił zdjęcie Biance z tym hasłem i poszło w świat. Główny mechanizm rasizmu to dehumanizacja, a my pokazujemy, że nasze dzieci mają swoje imiona, osobowość. Nie chcą być nazywane „Murzynami”. Teraz cieszymy się, bo po miesiącach działań to słowo zostało wstępnie usunięte z użytku w komunikacji publicznej przez Radę Języka Polskiego.

Mąż to lew z charakteru i Afrykańczyk z krwi i kości. Ma gorący temperament i kiedy się denerwuje, rozpala się do czerwoności. Gdy czuje się naciskany, zaryczy jak lew i znika w swojej jaskini. Na początku to było dla mnie trudne, dziś rozumiem, że potrzebuje niezależności i samotności. Uczymy się od siebie i bardzo urośliśmy w tym związku. Kiedy próbowaliśmy zmieniać się nawzajem na swoje podobieństwo, pozbawialiśmy się największego potencjału, jakim jest relacja różnych z natury kobiety i mężczyzny. Przy takich różnicach temperamentu i przeciwnościach myślę, że życie mogło nas zdmuchnąć. Nie przetrwalibyśmy, gdyby nie wiara, pokora i miłość.

Lidia Nwolisa – pierwszy w Polsce coach biznesowy akredytowany przez ICF (International Coaching Federation), mediatorka NVC. Założycielka i członkini pierwszego zarządu ICF.  Licencjonowana trenerka Coaching Clinic. Jest prezeską Fundacji Porta na rzecz mniejszości  społecznych i etnicznych. Mama Eleny, Alexa, Bianki i Franka.

Arinze Nwolisa o żonie Lidii Nwolisa: Dla mnie najważniejsze są serce i głowa, czyli uczucia i mądrość, a Lidka w obu tych dziedzinach jest piękna. Otwarta na ludzi, słucha i ciągle chce się uczyć czegoś nowego. Pewnie dlatego jesteśmy razem, choć bardzo się różnimy. W młodości często śnił mi się sen, że spotykam dziewczynę. Nie wiem kiedy, gdzie. I nagle ujrzałem ją na ulicy Świętokrzyskiej. To była zima, ponad 15 lat temu, trudny dla mnie czas. Byłem w Polsce prawie dwa lata, przyjechałem do Warszawy po opuszczeniu Wisły Kraków, szukałem nowej drużyny piłkarskiej. Kiedy ją zobaczyłem, poprosiłem tylko o numer. Była bardzo ładna, ale chyba wtedy nie było to najważniejsze, liczyły się emocje, które czułem. Wiele atrakcyjnych dziewczyn przechodziło ulicą, ale to ona zwróciła moją uwagę. Kiedy po jakimś czasie zgodziła się na spotkanie, mówiła, że ma skomplikowaną sytuację i wychowuje małą córeczkę.

Gdy zaprosiła mnie pierwszy raz do domu, dwuletnia Elena przylgnęła do mnie. Do dziś jest między nami bardzo mocna więź, a ja traktuję ją jak rodzoną córkę. Kiedy poznałem resztę rodziny Lidki, tata od razu mnie polubił. Potem traktował jak syna, którego nigdy nie miał. Nasza relacja aż do jego śmierci była bardzo dobra. Trudniej było przekonać moją teściową. To, że jestem ciemnoskóry, było dla niej barierą. Nie zgadzała się też na nasz ślub. Lidka mocno to przeżywała. Tak naprawdę początkowo musiała wybrać między mną a mamą. 

Dzięki Lidce wciąż uczę się czegoś nowego o polskiej kulturze, języku i tradycji. Z drugiej strony ważne są wciąż moje korzenie. Na tym polu powstają czasem konflikty. Kiedy zaczęły rodzić się nam dzieci, wiedziałem, że chcę dochować tradycji, w których zostałem wychowany. Zastanawiałem się, jak przekonać Lidkę, i zadzwoniłem do mamy. Poprosiłem, by znalazła cytaty w Biblii, abym mógł wytłumaczyć żonie, dlaczego pewne obrzędy są dla mnie takie ważne. Lidka je przeczytała i te argumenty wygrały. Pokazuję dzieciom moje tradycje. Mówię z nimi po angielsku, uczę mojego rodzinnego języka igbo. Nasz dom jest wesoły, afrykański. Liczą się wiara, miłość, tolerancja i dobre uczynki. Razem modlimy się, śpiewamy, gotujemy. Z zup Lidki smakują mi rosół i żurek, ale głównie to ja przygotowuję dania nigeryjskie, bo wszyscy je kochają. Nie jemy wieprzowiny i kurczaków, może dlatego nasze dzieci prawie nie chorują. Gdy jesteśmy w domu, zawsze staramy się jeść posiłki wspólnie. 

Żona jest cudowną mamą, ale też typową matką Polką. Czasem wkurza mnie, kiedy widzę, że dzieci siedzą z telefonem w ręku, a ona męczy się i mówi do mnie: „Pomóż”. Złoszczę się wtedy: „Nie ma mowy!”. Nastolatki muszą uczyć się sprzątać, gotować. Wychowałem się w domu bez bieżącej wody, pralki, zmywarki. A moje dzieci mają wszystko, dlatego złości mnie model rodziny, w którym matka bierze na siebie większość obowiązków. Lidka zachowuje się tak, bo martwi się, że dzieci sobie z czymś nie poradzą, a potem jest zła na siebie. 

Lidka jest coachem, pierwszym w kraju z takim certyfikatem. Bardzo ambitna. Dużo pracuje z domu, ale także wyjeżdża na spotkania, szkolenia, czasem nawet na trzy dni. Wtedy ja zajmuję się domem. Kocha tańczyć. Kiedy ma chwilę dla siebie, chodzi na pięć rytmów, salsę. W domu jest spokojna, ja za to porywczy. Ale jest też uparta. Po latach wiem, że takie kłótnie nie mają sensu, bo tylko bardziej wzajemnie będziemy się drażnić. „Gdy ty jesteś zła i ja zły, to do żadnej konkluzji nie dojdziemy”, mówię. Często to spory o drobnostki, czasem o ważniejsze sprawy. Bywa, że potrzebuję  czterech dni, żeby coś przetrawić. 

W 2012 r. otworzyłem La MaMa African Restaurant & Bar na Muranowie. Chciałem zainwestować w przyszłość rodziny, ale się nie udało. Prowadzenie restauracji to trudny biznes, poza tym ciągle zdarzały się skargi ludzi, że za głośno, że coś przeszkadza… Non stop przychodziła do nas policja, bo to przecież „murzyńska knajpa”. Te sześć lat prowadzenia restauracji było dla nas bardzo ciężkie. Spędzałem tam cały czas, a w domu były maleńkie dzieci. Pomagała mi mama, która przyjechała z Nigerii i jest zawodową kucharką. Ale w końcu się poddałem i zamknąłem ten biznes. W trudnych chwilach Lidka zawsze była przy mnie. Bywały dni, że nie chciało mi się wstać z łóżka. Wcześniej często namawiała mnie, żebym rzucił granie w piłkę, bo już nie dawała rady ze mną. Zostałem piłkarzem, bo miałem talent. Byłem w pierwszej lidze w Nigerii. Ale jako ciemnoskóry gracz nie miałem tutaj szans. Owszem, byłem dobry, co jednak dla innych było nie do wytrzymania: „Jak to, Afrykańczyk jest lepszy ode mnie?”. Lidka przez lata jak akumulator zbierała te porażki i gromadziła energię do działania. Jest teraz jeszcze silniejsza, bo te 15 lat razem ją zahartowało. Dziś pracujemy razem w fundacji. Gdy mamy w szkole warsztaty antydyskryminacyjne i rozmawiamy z dziećmi, to one stawiają niesamowite pytania. Wiele problemów wynika z braku odpowiedniej edukacji, strachu przed innością. Myślę, że to teraz także mój czas, żeby działać.

Arinze Nwolisa – piłkarz, jako napastnik grał w drużynie nigeryjskiej Rangers International, a także w drużynach polskich, takich jak Wisła Kraków, Tęcza Płońsk, Korona Góra Kalwaria. Był właścicielem restauracji La MaMa African Restaurant & Bar.  Jest wiceprezesem Fundacji Porta. Ojczym Eleny, tata Alexa, Bianki i Franka.  

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 10/2020
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również