Historie osobiste

"Syn nie radzi sobie ze spłatą kredytu. Pomóc czy pozwolić mu uczyć się na błędach?"

"Syn nie radzi sobie ze spłatą kredytu. Pomóc czy pozwolić mu uczyć się na błędach?"
Czy dorosłym dzieciom zawsze trzeba pomagać?
Fot. Agencja 123rf

Pozwolić dzieciom uczyć się na własnej skórze, czy biec z pomocą. Syn ma problemy ze spłacaniem kredytu. Ja natychmiast chciałam go wesprzeć, ale mąż uważa, że to nie jest wychowawcze.

W naszej rodzinie pieniądze nigdy nie były problemem. Zaraz po transformacji założyliśmy z mężem firmę: sprowadzaliśmy elektronikę z Niemiec. Z Gorzowa mieliśmy blisko. Poza tym znajomi z Berlina pomagali nam w rozkręcaniu biznesu. Potem rozszerzyliśmy działalność na transport. I kiedy wszystko szło gładko, zdecydowałam się otworzyć agencję reklamową. Kiedy dziś wspominam, jakie reklamy wtedy robiliśmy, to aż się rumienię, ale na brak zleceń nie narzekaliśmy.

Tak go wychowaliśmy

Poświęciliśmy się z mężem firmie. Wystarczyło nam jedno dziecko, które z miłością wychowywaliśmy i któremu niczego nie brakowało. No, może poza czasem spędzanym z rodzicami. Starałam się go nadmiernie nie rozpieszczać, ale przecież nie po to zarabialiśmy, żeby żałować dziecku. Nie pochodzę z bogatej rodziny, dlatego czułam zadowolenie, mogąc dać synowi to, czego ja nie miałam.

Mieszko chodził na kurs angielskiego, niemieckiego i japońskiego. Na treningi judo i koszykówki. Uczył się też gry na gitarze i na saksofonie. A kiedy w Polsce pojawiły się telefony komórkowe, zawsze miał najnowszy model. Ubrania, buty, komputer i gadżety też miał najlepszej marki. Sprowadzane z Niemiec albo ze Stanów, a potem kupowane już u nas, w galeriach handlowych, które zaczynały powstawać.

Wybrał ekonomię i zarządzanie, a po studiach jak wielu rodziców-przedsiębiorców zderzyliśmy się z rzeczywistością jego decyzji. Nasz syn nie chciał pracować w rodzinnej firmie. Zatrudnił się w korporacji, obiecującej mu awanse i coraz wyższe wypłaty. Chciał czegoś więcej niż zarządzanie kilkunastoma pracownikami. Chciał być dyrektorem wielkiej firmy, do tego dążył. Nie protestowaliśmy. Wychowuje się dzieci dla świata, nie dla siebie.

 

Iść własną drogą

Uniósł się honorem, gdy zaproponowałam, że kupimy mu mieszkanie w stolicy.

– Dziękuję, ale już i tak dużo od was dostałem. Jeśli wciąż będę brał, nie nauczę się dawać. Poza tym chcę dojść do wszystkiego sam, własną pracą. Daliście mi dobry przykład. – Komplement okrasił uśmiechem. – Jeśli będę naprawdę przymierał głodem, to się do was zgłoszę.

– Nie strasz mnie! Nie czekaj tak długo.

– Przecież to był żart, kochanie – uspokoił mnie mąż, któremu najwyraźniej podobało się podejście Mieszka do dorosłości. Zwłaszcza że nie skonsultowałam z nim mojej chęci sprezentowania synowi mieszkania.

– Dokładnie, mamo, nie panikuj. Nie planuję takich kłopotów. Jadę do stolicy, by ją zdobyć, a nie dać się jej pokonać i wrócić do was na tarczy.

 

Nowe życie

Byliśmy w stałym kontakcie, więc wiedzieliśmy, kiedy Zbyszek dostał pracę i kiedy ją zmienił. Na początek wynajął pokój na spółkę, potem przeniósł się do kawalerki. Kiedy miał umowę na czas nieokreślony i przyzwoitą wypłatę, wziął kredyt mieszkaniowy. Nie ma co zwlekać, stwierdził. Nie wtrącałam się, nawet jeśli decyzja wydawała mi się nieco pochopna.

To było dziwne doświadczenie zjeść obiad u syna, w jego domu, który nie był naszym domem… Niedługo potem wprowadziła się do niego Weronika. Ich związek nabierał rumieńców, skoro zamieszkami razem. Liczyłam na ślub, wnuki, takie ciche marzenia…

Niestety wcześniej przyszła inflacja i raty kredytów zaczęły rosnąć. Mieszko nie był wyjątkiem, ale o innych nie martwiłam się tak jak o niego. Próbowałam go podpytywać, ile teraz wynosi rata, czy Weronika się dokłada…

– To moje mieszkanie i mój kredyt. Nie widzę powodu, żeby go spłacała choć w części. Nawet po ślubie to nie będzie jej mieszkanie – usłyszałam.

 

Dylematy matki

Nie naciskałam, ale czułam, że gryzie się tą sytuacją. Udało mu się awansować na kierownika zespołu, jednak to nie oznaczało astronomicznych zarobków, a jedynie nadgodziny i większą odpowiedzialność. Mój pragnący dorosłej samodzielności syn na pewno stresował się każdą podwyżką stóp procentowych. Zresztą ja też.

– Może byśmy pomogli Mieszkowi spłacić ten kredyt na mieszkanie? Co sądzisz? – zapytałam w końcu męża.

– Nie zgadzam się. Poza tym on tego nie chce. I bardzo dobrze.

– Skarbie, ale abstrahujesz od sytuacji, która się zmieniła i teraz Mieszko spłaca głównie odsetki. To kompletnie bez sensu, kiedy nasze pieniądze leżą i tracą na wartości. Moglibyśmy spłacić ten jego kredyt, przynajmniej bym się nie denerwowała, że dziecko nie sypia po nocach, bo się martwi, skąd weźmie na kolejną ratę.

– Nic, co przychodzi łatwo, nie ma wartości.

– Błagam, daruj mi te filozoficzne sentencje!

– A pamiętasz jeszcze, ile my musieliśmy się namęczyć, żeby zamieszkać na swoim? I jak się cieszyliśmy, gdy zamieniliśmy M-3 na dom?

 

Każdy ma swoje ścieżki?

Bezwiednie uśmiechnęłam się do wspomnień. Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi... I tak zmęczeni, że zasnęliśmy na własnej parapetówce.

– Owszem, pamiętam. Również to, ile wyrzeczeń kosztowała nas ta zamiana. Nie wolałabyś ich oszczędzić Mieszkowi?

– Niech uczy się życia. Nie wszystko przyjdzie mu łatwo. Jak naprawdę nie będzie sobie radził, to wie, że może nas poprosić o pomoc. Ale nie wyrywajmy się z nią. Niech walczy sam.

Mąż przedstawił swoje zdanie i nie potrafiłam go przekonać. Miotam się między jego zdroworozsądkowymi argumentami i moją matczyną troską, która każe mi uwolnić Mieszka z tej kredytowej matni. Wydaje mi się kompletnie bez sensu, żeby dekadami spłacał ogromne koszty bankowe. Mógłby nam oddawać w ratach te pieniądze. Byłoby mu lżej i szybciej pozbyłby się zobowiązania. Może takie rozwiązanie zaakceptowałby mój mąż? Bo nie chcę robić niczego za jego plecami, choć mnie to kusi…

 

Pomagać czy stanąć z boku?

A może to ja się mylę, a mój mąż ma rację? Może trzeba pozwolić Mieszkowi ponosić konsekwencje swoich decyzji. Chciał być samodzielny, z dala od nas, na własnych warunkach? Więc proszę. Chciał udowodnić sobie i nam, że jest coś wart bez naszego wsparcia? Więc niech udowadnia, właśnie teraz, gdy jest tak trudno.

Tyle że mnie także ciąży ten jego dług, jakby ważył tonę. Mamy pieniądze, moglibyśmy mu ulżyć, czemu ma się przepracowywać. Jeszcze się rozchoruje. A wtedy nigdy bym sobie nie wybaczyła.

Chciałabym znaleźć jakiś kompromis. Tak, by z jednej strony nie podcinać Mieszkowi skrzydeł, by nadal doceniał siebie i swoją pracę, a z drugiej, żeby ta samodzielność nie skończyła się zawałem lub depresją.

Problemy Mieszka nie wynikają z jego nieudolności, po prostu miał pecha, że wziął kredyt w kryzysowych czasach. czy to nie pora, by rodzice wkroczyli do akcji? Powoli mam dość biernego stania z boku.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również