Rozwój

Psycholożka o współczuciu: "Dzięki empatii lepiej rozumiemy innych, ale dzięki współczuciu im pomagamy"

Psycholożka o współczuciu: "Dzięki empatii lepiej rozumiemy innych, ale dzięki współczuciu im pomagamy"
Fot. 123RF

Koi smutek i samotność, znosi podziały, tworzy przestrzeń na dobre relacje. Współczucie jest stare jak Homo Sapiens, a mimo to dostępu do niego szukamy dziś na terapiach i treningach. Czy powinniśmy się go uczyć? - Pytamy psycholożkę, Julię E. Wahl.

Czy mamy w sobie za mało współczucia? 

PANI: Czy nam dzisiaj brakuje współczucia? Mamy go za mało dla siebie i innych?

Julia E.Wahl: Powiedziałabym, że za mało z niego korzystamy. Współczucie jest naszym ewolucyjnym wyposażeniem. Karol Darwin nazywał je najsilniej rozwiniętą ludzką motywacją i wskazywał, że społeczności, które mają większą liczbę współczujących członków lepiej się rozwijają. To dzięki wrażliwości na cierpienie i motywacji, by je zmniejszać, opiekujemy się słabszymi, troszczymy się o chorych, wspieramy w potrzebie nawet niespokrewnionych z nami ludzi i nawzajem przyjmujemy od nich wsparcie. Nie przeżylibyśmy bez tego. Można powiedzieć, że przetrwali najbardziej współczujący.

Częściej mówimy: przetrwają najsilniejsi.

Określenie „przetrwanie najsilniejszych” („survival of the fittest”) przypisuje się niesłusznie Darwinowi, choć jest to myśl XIX-wiecznego filozofa Herberta Spencera. Szkoda, że to powiedzenie stało się popularne, bo wydaje się nie mieć potwierdzenia w rzeczywistości. Według ewolucjonistów mądrość naszego gatunku nie polega na sile czy sprawności, lecz na zdolności do współpracy. A to, że zaczęliśmy kooperować z niespokrewnionymi i wspierać słabszych, wiąże się właśnie ze współczuciem.

 

Empatia a współczucie - różnice

To prawda, że przez deficyt empatii nasze społeczeństwa są dziś podzielone i skonfliktowane?

No właśnie nie do końca, bo to współczucie, a nie empatia zasypuje podziały między ludźmi. W książce „Przeciw empatii” jej autor, psycholog prof. Paul Bloom dowiódł, że empatyzujemy głównie z członkami własnej grupy. A im mocniej współodczuwamy z własną grupą, tym bardziej się z nią identyfikujemy i jesteśmy gotowi zwalczać jej przeciwników. 

Czyli empatia i współczucie to nie to samo?

Nie. Empatia jest zdolnością czucia tego, co czują inni. Dzięki niej lepiej ich rozumiemy, umiemy wczuć się w ich sytuację, a jednocześnie udzielają nam się ich emocje. Czujemy ich smutek, ich bezradność, przeżywamy je razem z nimi. Natomiast współczucie odpowiada na pytanie: co mogę zrobić, żeby ukoić twój smutek? Jak mogę cię wesprzeć? Jedna z definicji mówi, że współczucie to solidarność z osobą cierpiącą – z sobą samą lub kimś innym, kto cierpi. Czyli empatia to za mało, muszę przełożyć czucie na działanie. Zaangażować się, wesprzeć, pomóc. Innymi słowy – współczucie motywuje do działania, jest proaktywne. W naszej kulturze wytworzyło się takie przekonanie, że czucie i działanie muszą iść w parze, ale to nieprawda. Czasem cierpi człowiek, którego nie lubię, który jest zupełnie inny niż ja, a chcę mu pomóc, uśmierzyć jego ból. Wcale nie muszę ani nie chcę czuć tego, co on czuje.  Moja koleżanka terapeutka, która pracuje z kobietami w depresji poporodowej, opowiada, że wśród jej pacjentek są młode matki, które oczekiwały, że macierzyństwo przyniesie im spełnienie: miało być błogo, miało być inaczej. Nie czują wobec dziecka pozytywnych emocji, które im obiecywano. Moja koleżanka pyta je wtedy: czy mimo to wstajesz w nocy i próbujesz ukoić dziecko, gdy płacze? Większość z nich mówi, że próbuje. I to właśnie jest współczucie. Nie muszę z tobą empatyzować, ale wciąż chcę ukoić twoje cierpienie.

 

Współczucie kojarzy się często negatywnie

Mamy chyba sporo negatywnych przekonań na temat współczucia? Przypomniało mi się takie powiedzenie: jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć twardy tyłek.

Prawdą jest, że aby współczuć, trzeba mieć nie tylko wrażliwość, ale i odwagę, by zaryzykować, oraz odporność, by być z trudnością. Ale są też zupełnie fałszywe przekonania, na przykład, że współczucie to rozczulanie się, że nas osłabia. A jeśli współczujemy samym sobie – to sobie pobłażamy. Terapia skoncentrowana na współczuciu (CFT – z ang. compassion-focused therapy) zaczyna się od psychoedukacji, żeby oddzielić mity od prawdy i rozumieć, jak naprawdę działają ludzkie umysły, dlaczego czujemy się tak, jak się czujemy, a czasem zachowujemy tak, jak się zachowujemy. Nasz umysł działa, opierając się na trzech systemach emocjonalnych. Pierwszy to wykrywanie zagrożeń. Drugi – dążenie do realizacji swoich celów. Trzeci – kojenie, afiliacja, dbanie o dobrostan. Żaden z tych systemów nie jest dobry ani zły. W terapii CFT chodzi o osiągnięcie równowagi między nimi.

I dziś często zaniedbujemy ten trzeci system, kojący?

Często. Wśród naszych pacjentów są osoby skoncentrowane na zagrożeniach, samokrytyczne i dręczone ruminacjami, czyli po prostu zamartwiające się, wyobrażające sobie niebezpieczeństwa. I ci nastawieni na osiągnięcia, którzy surowo siebie osądzają, jeśli wyniki nie są takie, jak sobie założyli. Nie mogą się zatrzymać, mają przekonanie,  że ich wartość objawia się w  działaniu. Jedni i drudzy cierpią, męczą się, zadręczają poczuciem wstydu, winy...

Można powiedzieć, że nie mają dla siebie litości.

Można. Z różnych powodów ich połączenie z trzecim kojącoafliliacyjnym systemem emocjonalnym zostało zablokowane. Mają zaburzone poczucie bezpieczeństwa, trudności z odczuciem ciepła i życzliwości dla siebie lub innych osób. Właśnie z myślą o nich powstała terapia skoncentrowana na współczuciu. Pomaga pacjentom, którzy czują się zagubieni, rozczarowani, bo tak się starają, pracują nad sobą, czytają, trenują, a nadal dręczy ich samokrytyka, czują się winni i myślą: „Coś ze mną nie tak”.

 

Na czym ta terapia polega?

Jak mówiłam, zaczynamy od psychoedukacji, bo żeby przestać się obwiniać i zawstydzać, trzeba rozumieć, dlaczego nasz mózg wytwarza podobne myśli i emocje. W terapii stosujemy techniki wyobrażeniowe, ćwiczenia oddechowe, pracę z ciałem, żeby uruchomić emocje związane z ukojeniem i odpornością psychiczną. Docieramy do wyzwalaczy współczucia, bo wszyscy je w sobie mamy. Jakie wyobrażenie, jaki dotyk, jaki zapach cię koi, daje ci poczucie bezpieczeństwa? A jaki dodaje ci odwagi, budzi motywację, żeby sobie radzić z problemami? Oczywiście trzeba powiedzieć dla porządku, że istnieje wiele terapii i treningów odwołujących się do współczucia i stosujących różne metody. Ja polecam CFT dlatego, że jej skuteczność została potwierdzona w badaniach – wiemy na pewno, że uruchamia procesy związane z samo współczuciem, dawaniem współczucia i przyjmowaniem go. I obserwujemy w terapii, jak to się przekłada na sposób, w jaki zachowujemy się wobec siebie i innych. Pamiętam pacjentki żyjące w obawie o zdrowie i przyszłość dzieci, nie umiejące odpuścić kontroli, bo koncentracja na zagrożeniu sprawiała, że miłość i troska myliła się im z nadzorem. Nie pozwalały swoim nastolatkom na zachowania, które w tym wieku są zupełnie naturalne. Jedna z matek tak martwiła się o córkę chorującą na zaburzenia odżywiania, że przejęła odpowiedzialność tej dorosłej już dziewczyny nad jej posiłkami, czasem wolnym, stylem życia. Cierpiały obie, męczyły się ze sobą. Terapia to zmieniła. Nagle okazało się, że córka lepiej sobie radzi, gdy mama odpuszcza, zamiast kontrolować, tylko pomaga, daje zwyczajną, ludzką życzliwość i ciepło.

Terapia współczucia - na czym polega?

To prawda, że terapia współczucia jest pomocna w depresji?

Prawda. Sama pracuję z kobietami w chorobie nowotworowej i po niej, które zmagają się trudnymi emocjami, stanami depresyjnymi. Poszukują powrotu do poczucia bezpieczeństwa, ale też psychicznej odporności, żeby radzić ze zmianą poczucia: kim teraz jestem, po chorobie? Niektóre z moich pacjentek z rakiem piersi całkiem dobrze trzymały się podczas leczenia. Dopiero gdy usłyszały od lekarza, że „wszystko jest już OK”, poczuły, że to nieprawda. Bo nie czują się OK, na poziomie postrzegania siebie, relacji z innymi i tego, jak są teraz przez nich postrzegane. Okazało się, że trudno jest im przyjąć współczucie od bliskich. Nie współczują też sobie, czują smutek i złość. Potrzebują znaleźć odpowiedź na pytanie: co byłoby  najbardziej wspierające dla mnie i dla innych w związku z tym, co wydarzyło się w moim ciele, w obecnych okolicznościach  mojego życia?  I do tego pytania trzeba wracać wielokrotnie, bo ono przekłada się później na odpowiednią motywację i realne działania.

Znam osoby, które są bardzo współczujące, ale tylko dla siebie. Skupiają się na tym, że zostały skrzywdzone, koncentrują się na poszukiwaniu własnego komfortu.

Dlatego jestem czasem trochę krytyczna wobec treningów samowspółczucia, bo na niektórych zapomina się, że współczucie nie jest jednokierunkowe. Też znam osoby, które przychodzą na terapię skoncentrowane na sobie, zatracone we własnym cierpieniu, pochłonięte swoim smutkiem. Nie chodzi tu jednak o to, by je zawstydzać czy obwiniać. Stopniowo uświadamiają sobie, że współczucie to otwieranie się na innych, że ono ma przepływy w trzech kierunkach, które są jednakowo ważne i pomocne. Na terapii uczymy się nie tylko dawać współczucie sobie, ale też zauważać, co nas blokuje, żeby dawać współczucie innym i brać je od innych. Nam się często wydaje, że jesteśmy niezależni i radzimy sobie sami, ale choć lubimy tak myśleć, to nieprawda. Nie ma nas bez innych. Zawdzięczamy swoje życie innym ludziom. Każdy z nas tego doświadczył, bo dzieciństwo homo sapiens to długi okres bezbronności i zależności od dorosłych. Otrzymaliśmy wsparcie i opiekę. Lepszą lub gorszą, ale ona była, bo żyjemy. Jeśli mieliśmy szczęście, dawano nam poczucie bezpieczeństwa, ukojenie w smutku, a także lekcję odwagi, by radzić sobie z przeciwnościami. A to są komponenty współczucia. Jak się zastanowić, to w gruncie rzeczy praktyka współczucia jest praktyką naszego wspólnego człowieczeństwa. 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również