Kariera i finanse

Jak rozmawiać o pieniądzach bez wstydu i zadzierania nosa? Psycholog wyjaśnia!

Jak rozmawiać o pieniądzach bez wstydu i zadzierania nosa? Psycholog wyjaśnia!
Fot. 123RF

O czym najtrudniej nam rozmawiać? O pieniądzach. Wstydzimy się przyznać, ile zarabiamy, czujemy się niezręcznie, upominając się o zwrot pożyczki czy dyskutując z mężem o finansach w związku. Dlaczego? Bo przypisujemy pieniądzom symboliczne znaczenia, uważa prof. Agata Gąsiorowska z Uniwersytetu SWPS, autorka książki Psychologiczne znaczenie pieniędzy. Co zrobić, by stały się one tematem nietoksycznym?

Dlaczego pieniądze to temat tabu?

Twój STYL: Z raportu Hajs musi się zgadzać. Rozmowy Polaków o pieniądzach wynika, że tematu pieniędzy niemal nie poruszamy, bo czujemy się niekomfortowo. Co trzecia dorosła osoba kłamie rodzinie na temat wysokości swojej pensji.

Agata Gąsiorowska: Ludzie sukcesu nie rozmawiają o pieniądzach, bo po prostu je mają. To temat dla tych, którym gotówki brakuje. Oto pierwszy fantazmat, który napędza opisane w raporcie zjawisko. Wytłumaczenie kłamstw na temat wysokości pensji też jest proste: analiza Twenge i Campbella pokazuje, że ludzie wiążą wysokość zarobków z przekonaniem o własnej wartości. Inaczej mówiąc, w naszej kulturze wyznacznikiem życiowego sukcesu wciąż jest zamożność. To niesprawiedliwe i szkodliwe społecznie, bo w rankingu przegrywają salowe, przedszkolanki, pielęgniarki, nauczycielki. W tych profesjach, tak cennych dla społeczeństwa, dominują kobiety. Niestety, my kobiety, niezależnie od tego, jaki mamy zawód i ile zarabiamy, zwykle o pieniądzach rozmawiać nie umiemy. W praktyce nie potrafimy też negocjować podwyżki ani wspólnie decydować o domowym budżecie.

Amerykanie mają specjalne określenie takich osób: money avoiders (unikający pieniędzy).

To ktoś, kto za wszelką cenę udowadnia sobie i innym, że pieniądze w życiu nie są ważne. Deprecjonuje ich znaczenie. Ale paradoksalnie od money avoiders do money lovers (zakochani w pieniądzach) jest blisko. Tak wynika z badań, które robiłam 15 lat temu. Oba typy, nie zawsze świadomie, przypisują pieniądzom moc niemal magiczną. Dla jednych i drugich pieniądze nie są tylko walutą, ale czymś więcej, np. toksyczną używką, zabijającą odruchy serca albo sposobem potwierdzania swojej wartości i komunikowania, że jestem lepszy. 

 

W naszym społeczeństwie więcej jest money avoiders czy money lovers?

Badam psychologiczne postawy Polaków wobec pieniędzy i z moich obserwacji wynika, że każdego z nas można umiejscowić na jednej z dwóch skal. Pierwsza: magiczne myślenie o pieniądzach kontra postrzeganie ich wyłącznie jako środka płatniczego. Druga: umiejętne kontra nieumiejętne zarządzanie nimi. Co ciekawe, te aspekty są od siebie niezależne. Mamy więc, upraszczając, cztery typy postaw. Typ pierwszy to Wilk z Wall Street: uważa, że chciwość jest dobra, a stan posiadania jest miarą człowieka, przypisuje pieniądzom symboliczne znaczenie i umie nimi zarządzać. Typ drugi to dziecko kwiat. Też przypisuje pieniądzom znaczenie symboliczne, ale zwykle uważa, że są źródłem wszelkiego zła, a do tego nie umie nimi zarządzać. Nigdy nie wie, ile ma, częściej jednak – nie ma. Typ trzeci, niezorganizowany, uważa, że pieniądze to po prostu środek płatniczy, ale zarządzać nimi nie umie. Wreszcie typ czwarty, dobry gospodarz: widzi w pieniądzach narzędzie do kupowania, często zagląda na swoje konto, dokładnie wie, ile ma, niezależnie od wysokości zarobków, zawsze ma oszczędności i drobne w portfelu, żeby wypić kawę w mieście. Bez szkody dla samooceny rezygnuje z zakupów, na które nie ma wystarczających środków, i nie uważa, że wyższa pensja rozwiąże wszystkie jego życiowe problemy. Psychologicznie, ten typ jest najzdrowszy.

Komu łatwiej rozmawia się o pieniądzach? 

Komu łatwiej przychodzą rozmowy o pieniądzach: oszczędnym czy rozrzutnym?

Praktyczne podejście do pieniędzy i umiejętność gospodarowania nimi nie jest powiązane z gotowością prowadzenia rozmów na ich temat. Ale podejście symboliczne już tak. Bo jeśli nadajemy pieniądzom szczególne znaczenie: że to samo zło albo że tylko mając je, jesteśmy ważni – będziemy chętnie mówić o tym, co w nich złe albo jaką one dają władzę. Będziemy mówić o symbolach, a nie o narzędziu. A teraz pytanie: co by było, gdyby powiedziała pani koleżance, że zarabia, dajmy na to, pięć tysięcy złotych?

To dziwne, ale nie przypominam sobie, żeby jakaś koleżanka mnie zapytała, ile zarabiam.

Nie rozmawiamy o tym. Boimy się oceny. Tego, że wyczytamy z wyrazu czyjejś twarzy, że to za mało. Albo… za dużo.

Kto martwiłby się, że zdaniem innej osoby zarabia za dużo?

Wiele kobiet się tym martwi. Kobiety często zaniżają kwoty podczas rozmów o pracę. Znajoma opowiadała, że szef zaproponował jej podwyżkę. Zapytał, ile chce dostawać. Obserwowała bacznie jego minę, mówiąc: „Może… sze… osie…”. Na co on odparł: „Tak, osiem”. A być może gotów był zaoferować jeszcze więcej. Inna znajoma negocjowała przez telefon honorarium za udział w panelu dyskusyjnym organizowanym przez olbrzymią korporację, na głośnomówiącym. Była przy tym jej przyjaciółka. „Powiedz dziesięć tysięcy!”, napisała na kartce. Znajoma czuła, że to absurdalna kwota za kilka godzin pracy. Podała tę kwotę tylko po to, by udowodnić, że to nierealne. A dyrektor, który z nią rozmawiał, zgodził się natychmiast. Wynikało z tego, że te 10 tysięcy absolutnie mieściło się w jego widełkach.

Dlaczego tak się dzieje?

Kobiety są bardziej nastawione na relacje, a mężczyźni – na cel i sukces. W pewnym sensie to ewolucyjnie uzasadnione. Kobiety w grupach zajmowały się domem, mężczyźni koncentrowali się na polowaniu. Ale dziś wszyscy pracujemy i wykonujemy pracę na równorzędnych stanowiskach. Niestety, nasza kultura, wychowanie wzmacniają stare postawy. Mężczyzn wychowuje się, by grali na siebie. Chłopiec, gdy na podwórku kolega uderzy go łopatką w głowę, słyszy, że ma iść i oddać. Dziewczynka w identycznej sytuacji, że: „Ojej, jaki ten kolega niewychowany, chodź, wytrę ci nosek”. Jaki jest tego skutek? Mężczyźni potrafią walczyć o swoje, a kobiety nie. Mężczyźni, negocjując pensję, często podają wysokie kwoty, bo w razie czego będzie z czego zejść. A może się uda? Kobiety podświadomie nie chcą postawić rozmówcy w niekomfortowym położeniu, zobaczyć na jego twarzy dezaprobaty, rozczarowania. Andreas Leibbrandt i John List przeprowadzili eksperyment. Badali, czy naprawdę kobiety odruchowo unikają negocjowania pensji. Okazało się, że tak, poza jednym przypadkiem. Gdy w ogłoszeniu o pracę wyraźnie napisano, że należy negocjować wysokość zarobków. Z taką podpowiedzią kobiety walczyły o lepszą pensję nie gorzej od mężczyzn. I ją dostawały!

 

Nasza umiejętność rozmowy o pieniądzach zależy od wychowania i od tego, z czym nam się pieniądze kojarzą?

Tak. Również od tego, co mówiło się na ten temat w domu, jakie mamy wdrukowane skrypty dotyczące pieniędzy. Ktoś może uważać, że „pieniądze szczęścia nie dają”, bo tak mówili rodzice, a że chce być szczęśliwy, robi podświadomie wszystko, by nie być bogatym. Albo tata mówił, że jak ktoś ma pieniądze, znaczy, że ukradł, i tak dalej. 

Przypomniała mi się historia opowiedziana przez seksuologa: miał pacjenta, który zarabiał ogromne kwoty. Cierpiał jednak na zaburzenia erekcji, bo żona wygłaszała „kastrujące” komentarze o jego pracy. Wracał z biura, mówił, że miał męczący dzień i słyszał: „A czym ty się tak zmęczyłeś, tylko w fotelu siedzisz!”. Jej ojciec był górnikiem. Wartość pracy mierzyła stopniem fizycznego umęczenia.

To przykład pokazujący, jak fatalnie wpływa na związek fakt, że nie rozmawiamy o pieniądzach. Wyobraźmy sobie teraz parę: jedno uważa, że pieniądze to narzędzie do płacenia, drugie przypisuje im symboliczne właściwości. Bo w domu rodzinnym pierwszej osoby rodzice siadali nad kartką, racjonalnie liczyli, ile mają, na co mogą wydać, a z czego powinni zrezygnować. A w domu drugiej osoby pieniądze były kością niezgody: „A na co ty tyle wydałaś? Ile to kosztowało! Jesteś rozrzutna jak twoja mamusia!”. „Bo gdybyś zarabiał tyle, ile wujek Franek, nie mielibyśmy problemów, a ty jesteś nieudacznikiem!”. Pierwsza osoba chce analizować domowy budżet, druga ucieka od tego, bo w jej przekonaniu taka dyskusja wiążę się z zalewem złych emocji, pretensji.

Najtrudniej o pieniądzach rozmawia się z partnerem

Pewnie dlatego jeden z moich ulubionych terapeutów, John Gottman, zaleca partnerom umówienie się na osiem randek z różnymi tematami. Jednym z nich są właśnie finanse.

Na pewno warto o nich rozmawiać. Ale wcześniej trzeba przyjrzeć się sobie. Co myślę o pieniądzach, co one dla mnie znaczą i dlaczego? To niełatwe zadanie, bo materialista – money lover albo money avoider – nie wie, że jest materialistą. Można to sprawdzić, zastanawiając się, jak sobie poprawiamy nastrój. Materialiści robią to, kupując. Buty, torebki, samochody… I chociaż satysfakcja płynąca z nowego zakupu szybko mija, ustępując miejsca wyrzutom sumienia, nie wyciągają wniosku, że ten przepis na szczęście nie działa. Warto przyjrzeć się, jak nas wychowywano. Z badań wynika, że ludzie przypisujący pieniądzom znaczenie symboliczne najczęściej wywodzą się z domów, w których używano rzeczy materialnych, czyli pieniędzy, ale też zabawek, słodyczy, do nagradzania i karania za bycie grzecznym lub nie. Za piątkę dostają cukierki, za dwóję zabiera im się kieszonkowe.

Uświadomiła mi pani, że też czasem, za karę, zabieram ulubione zabawki moich dzieci „do aresztu”.

To nie to samo, pani za karę zabiera dzieciom nie zabawkę, tylko możliwość bawienia się nią, przyjemność z tego płynącą. To co innego. One wiedzą, że te zabawki nadal do nich należą i w końcu wrócą. Rodzice często popełniają inny błąd, mówiąc: „Nie kupię tego, bo nie mam pieniążków”. To buduje w dzieciach przekonanie, że posiadanie pieniędzy jest lekiem na całe zło. A trzeba powiedzieć: nie kupię, bo nie chcę tego kupić. Bo mam ograniczony budżet i jak kupię to, nie starczy mi na naprawę samochodu. Bo to jest brzydkie. Bo nie kupujemy wszystkiego, co pokażą w reklamie, kupujemy to, co jest potrzebne, a to nie jest. W ten sposób przekazujemy ważną wiedzę: nie wszystko warto mieć. Wychowujemy człowieka, który będzie gospodarny i będzie umiał racjonalnie podchodzić do wydatków.

Z dziećmi najtrudniej rozmawia nam się o pieniądzach?

Najtrudniej rozmawia się z partnerem. Weźmy wspólny budżet. Co to w ogóle jest? Czy to znaczy, że mamy jedno konto? Że mamy osobne konta i jedno do wspólnych wydatków? Ale właściwie jak to liczymy? Każdy model jest dobry, jeśli o nim rozmawialiśmy, oboje się na niego zgodziliśmy. I jeśli zgadzamy się co do tego każdego miesiąca. Bo nie powinno być tak, a bywa, że ustalamy coś na początku związku, np. że każde z nas wpłaca na wspólne konto jakąś kwotę i potem już więcej do tematu nie wracamy. Po dekadzie w tym związku są już dzieci, kobieta zarabia mniej niż kiedyś, bo w związku z wychowywaniem dzieci jest aktywna na pół etatu albo jest na macierzyńskim, a partner został prezesem. Ona nie ma na kosmetyczkę, a on kupuje łódź. Ona próbuje zacząć rozmowę na ten temat, on jest zdziwiony: „Przecież się umówiliśmy…”. Tak, umówiliśmy się, ale w innych czasach i w innej sytuacji. A teraz musimy umówić się inaczej.

Takie rozmowy powinny się odbywać regularnie?

To powinna być norma. Ale o pieniądzach należy rozmawiać spokojnie, najlepiej – posługując się tabelką w Excelu. Sprowadźmy je do tego, czym w istocie są: roli środka płatniczego. Bo, jak mówi francuskie przysłowie, pieniądz jest dobrym sługą, ale złym panem. 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również