Historie osobiste

"Mąż kocha towarzystwo innych ludzi, a dom traktuje jak hotel. Po co w ogóle zakładał rodzinę?"

"Mąż kocha towarzystwo innych ludzi, a dom traktuje jak hotel. Po co w ogóle zakładał rodzinę?"
On chciał szaleństw i imprez, ja potrzebowałam domu i spokoju
Fot. Agencja 123rf

Tworzyliśmy z Fabianem parę od sześciu lat, nim zdecydowaliśmy się na ślub. Sądziłam, że idealnie się uzupełniamy. Ja – woda, on – ogień. Podobno przeciwieństwa się przyciągają, byłam przekonana, że tak właśnie jest z nami. W czasach studenckich oboje sporo imprezowaliśmy i wtedy ekstrawertyzm mojego wybranka niespecjalnie mi przeszkadzał, choć po cichu liczyłam na to, że Fabian trochę się wyciszy, gdy założymy rodzinę. Spoważnieje i wycofa się z bujnego życia towarzyskiego, skupiając się na pryncypiach.

Imprezy, spotkania z przyjaciółmi, zapraszanie nowo poznanych osób na piwo – wszystko to z akademika przeniosło się do naszego pierwszego małżeńskiego mieszkanka. Poza tym Fabian był naprawdę dobrym mężem i partnerem. Zgodnie dzieliliśmy się obowiązkami i zwykle mówiliśmy jednym głosem. Dopiero gdy zaszłam w ciążę, ogarnęły mnie pierwsze poważne wątpliwości. Wolałam poleżeć na kanapie, odpocząć, poczytać, pooglądać telewizję, tymczasem Fabian miał zupełnie inne plany.

– Wstawaj. Jesteśmy umówieni na kolację – nalegał.

Czy to jest dobrana para?

Może ma rację, myślałam, powinnam się więcej ruszać. Wciskałam więc spuchnięte stopy jedyne buty, jakie na mnie pasowały, i jechałam na spotkanie ze znajomymi. Starałam się dotrzymać mężowi kroku. Może to była kwestia hormonów, które obudziły jakieś moje podświadome lęki, ale bałam się, że zostanę sama z dzieckiem. Fabian rzuci się w wir spotkań towarzyskich beze mnie, by w końcu stwierdzić, że jednak do siebie nie pasujemy. Wolałam ustąpić i trzymać rękę na pulsie.

Gdy cofam się myślą wstecz, widzę, że to był moment, kiedy należało jasno określić swoje potrzeby i oczekiwania. Nie powinnam się poświęcać, udawać kogoś, kim nie byłam, by przypodobać się mężowi i jego znajomym. Chciałam należeć do ich kręgu, bałam się wyrzucenia poza nawias. Zabrakło mi odwagi i zapłaciłam wysoką cena ze swoje tchórzostwo. Choć nie od razu.

Pochłonięta i wymęczona opieką nad dzieckiem zapominałam, jaki jest dzień, a co dopiero mówić o całej reszcie świata. Paradoksalnie zyskałam wtedy więcej swobody, bo nikt nie chciał nas odwiedzać, kiedy siedziałam tuż obok z noworodkiem przy piersi lub zmieniałam mu pieluchę na prowizorycznym przewijaku.

 

Nowy dom, nowe szczęście?

Na przeprowadzkę zaczął naciskać Fabian. Mikroskopijna kawalerka to nie było odpowiednie miejsce dla rodziny z niemowlęciem. Też tak uważałam, ale podejrzewałam, że motywacje Fabiana są zupełnie inne.

– Trzy pokoje to absolutne minimum – twierdził.

– Może masz rację… – zastanawiałam się, chociaż nasz budżet nie był z gumy. – Sypialnia, salon, pokoik dziecięcy…

– Sypialnia nie jest potrzebna, możemy rozłożyć kanapę w salonie – odparł Fabian, wprawiając mnie w osłupienie. – Zamiast tego urządzimy pokój gościnny, żeby można było kogoś przenocować.

– Goście mogą się przespać w salonie – zaoponowałam.

– Salon będzie tylko nasz, taka oaza spokoju. – Fabian podszedł i objął mnie w pasie. – Sama wiesz, skarbie, że mamy mnóstwo znajomych, więc pokój imprezowy świetnie się u nas sprawdzi.

– Mamy? Raczej ty masz… – mruknęłam.

A trzeba było krzyknąć, na cały głos, może wtedy mąż by mnie nie zignorował.

 

Miejsce, ale nie dla mnie

Zrobił, jak zaplanował. Urządził pokój gościnny, ustawiając w nim duży stół i dwa rzędy krzeseł.

– Wygląda jak salka konferencyjna.

– Wstawimy jeszcze sprzęt muzyczny i głośniki – zapowiedział.

– Sąsiedzi będę zachwyceni…

– A pewnie! – nie zrozumiał ironii.

Jak przewidywałam, nie byliśmy ulubieńcami sąsiadów. Mnie też nie podobał się nasz styl życia – z korowodami ludzi przewijających się przez dom, który powinien być azylem, a nie klubem.

– Mam dość – wyrzuciłam z siebie wreszcie. – Mieszkanie to przestrzeń dla rodziny. Nasz synek ma się tutaj czuć swobodnie, zamiast tego ciągle widuje nowe twarze. Nie rozumiesz, że to dla nas męczące?

– Myślałem, że lubisz przyjmować gości. Zawsze jakaś odmiana po siedzeniu z małym w domu, jakaś rozrywka…

– Nie potrzebuję rozrywki, tylko świętego spokoju! – warknęłam.

– Wolałabyś, żebym zalegał na kanapie z pilotem w dłoni?

– Wolałabym żebyś spędzał czas tylko z nami, bez towarzystwa innych ludzi, których nierzadko w ogóle nie znam.

– No to ich poznaj i po problemie.

 

Czyje potrzeby są ważne

Jak zwykle bagatelizował moje pretensje, pragnienia, nawet prawa. W moim własnym domu nie czułam się jak u siebie, a on nie chciał tego zrozumieć. Byłam naiwna, sądząc, że Fabian się zmieni, ustatkuje, że rodzina będzie dla niego najważniejsza.

Popełniłam kolejny błąd, zostając z nim dla dobra dziecka i nie stawiając żadnych twardych warunków. Mijały lata, a ja czułam się w naszym „tłocznym” małżeństwie coraz bardziej samotna. Nasze wizje wspólnego życia diametralnie się różniły. Osiągnęłam tyle, że w końcu przerobiłam pokój imprezowy na sypialnię i rozgoniłam towarzystwo.

– Wracam z pracy i chcę odpocząć. Nie życzę sobie obcych w domu. Ani hucznych imprez co weekend. Ani integracyjnych spotkań z kolegami z pracy czy z kontrahentami.

Mój mąż niby kiwał głową, ale tak naprawdę wcale mnie nie słuchał.

– Zmieniasz się nudziarę, ale jak sobie chcesz. – Wzruszył ramionami. – W takim razie idziemy dzisiaj do Wojtka. Muszę na neutralnym gruncie porozmawiać z ważnym klientem.

Zawsze znalazł jakiś powód.

– Piotrek ma jutro sprawdzian z matematyki – przypomniałam.

– Da sobie radę, jest już duży. – Fabian nie odpuszczał.

Czemu nie mógł choćby jednego wieczoru spędzić w domu, sam na sam ze mną i synem? Nie wystarczaliśmy mu do szczęścia? Nie dość nas kochał? Wydawało mi się, że dłużej takiego życia nie zniosę, ale kolejne lata mijały i… przestało mi zależeć na zatrzymywaniu męża w domu. Fabian pojawiał się i znikał. Mieszkanie traktował jak hotel, a zarazem ciągle namawiał mnie na wspólne wyjścia. Jakby nie widział tego, co się między nami działo. A może chciał zachować pozory…

– Ludzie zaczną gadać, że się rozstaliśmy – rzucał żartobliwym tonem. – No, nie daj się prosić.

 

Jak połączyć ogień i wodę?

Czasami się zgadzałam. Byłam domatorką, ale nie unikałam ludzi. Też lubiłam się zabawić, spotkać z przyjaciółmi, porozmawiać, pośmiać się, oderwać od szarej codzienności. Różnica polegała na tym, że Fabian zdawał się żyć dla tych spotkań. Wszystko kręciło się wokół imprez, na których mógł błyszczeć i roztaczać swój czar.

Poza tym ciągle angażował się w jakieś projekty i uchodził za społecznika z sercem na dłoni. Uwielbiał poznawać nowych ludzi, wszyscy byli dla niego ciekawi i coś wnosili do jego życia. Nie twierdzę, że to wada. Podziwiam męża za chęć do działania i niespożyte pokłady energii.

Niestety, rozminęliśmy się, bo takie życie w ogóle mi nie odpowiada. Mam zupełnie inny charakter, odmienne potrzeby, których on nadal nie rozumie albo je lekceważy. Po tych wszystkich wspólnie przeżytych latach czuję się zmęczona i przytłoczona. Mam poczucie zmarnowanego życia.

A może to ja ograniczałam Fabiana? Może inna kobieta potrafiłaby w pełni wykorzystać jego potencjał? Źle się dobraliśmy, a mimo to postanowiliśmy trwać ze sobą w imię złożonej przed ołtarzem przysięgi. Jak długo wystarczy nam sił, żeby dalej utrzymywać fikcję udanego związku? Ja mam ich coraz mniej.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również