Relacje

Mamy mniej przyjaciół niż nasi rodzice, a nasze związki są kruche. Pytamy psychologa, co robimy nie tak

Mamy mniej przyjaciół niż nasi rodzice, a nasze związki są kruche. Pytamy psychologa, co robimy nie tak
Fot. 123RF

Mamy mniej przyjaciół niż nasi rodzice, nasze związki są kruche, relacje rodzinne słabną, To wina dzisiejszych czasów czy też popełniamy jakiś błąd? - pytamy psychologa, prof. Wojciecha Kuleszę.

 

Spis treści

  1.  
  2.  
  3.  

PANI: Co takiego jest w dzisiejszym świecie, że tak wielu z nas skarży się na samotność?

WOJCIECH KULESZA: Problemem naszych czasów jest raczej to, że jesteśmy samotni, ale się nie skarżymy, ponieważ tego nie dostrzegamy. Mamy Instagram, Facebooka, postujemy, konwersujemy, spotykamy znajomych w pracy. I to nam daje poczucie, że mamy relacje. Ale badania pokazują, że lawinowo rośnie liczba ludzi, którzy z nikim nie czują się blisko. Pokazują też, że wpływ mediów społecznościowych na tę samotność w tłumie jest o wiele większy, niż myślimy.

Myślałam, że one raczej przełamują samotność. Przecież pomagają nam być w kontakcie?

Pomagają. Ale mogą także uczyć nas zadowalać się namiastką kontaktu. Proszę mnie dobrze zrozumieć, nie mam nic przeciwko pisaniu do siebie listów czy umawianiu się przez komunikator. Ale namawiam do szerszego spojrzenia na nasze relacje w kontekście przemian współczesnego świata, bo one wpływają na nasze związki. Od pierwszych badań na amerykańskich uniwersytetach wiemy, że tam gdzie pojawia się Facebook, spada poczucie satysfakcji z życia. Z kolei badaczka Joan Twenge (autorka ważnych książek „Pokolenia” i „i-Gen”) opublikowała wyniki pokazujące, że po wyłączeniu facebookowej aplikacji rośnie nasz dobrostan.

Dlaczego?

Ponieważ nazwać portale tego typu mediami społecznościowymi to tak jak mówić o alkoholu, że jest produktem towarzyskim albo prozdrowotnym. Rodzi się moje dziecko, a ja stoję z telefonem i filmuję. Ma trzecie urodziny, a ja nagrywam jak zdmuchuje świeczki. I jeszcze mówię: „Powtórz, bo mi się źle nagrało”. Albo załóżmy, że umawiamy się w restauracji, siedzimy i rozmawiamy. Nieuchronnie któreś z nas wyciągnie telefon, zaczniemy fotografować siebie i posiłki, tagować, gdzie jesteśmy. Przestaniemy rozmawiać. Tzw. media społecznościowe to promocja egocentryzmu i narcyzmu. To nas wkręca; ważne staje się to, co można pokazać, opublikować, a nie to, co się dzieje między nami naprawdę. Lawinowy spadek liczby przyjaciół obserwowany w badaniach, krzyżuje się na linii czasu z pojawieniem się smartfonów. Nigdy w historii ludzkości nie wymyśliliśmy czegoś tak powszechnego i uzależniającego, czegoś tak kradnącego naszą uwagę.

A to psuje nasze relacje?

Tak, dopóki nie odłożymy smartfonów, póki nie wykasujemy z nich aplikacji z tzw. mediami społecznościowymi, psujemy je i będziemy ich mieli coraz mniej. Poczucie szczęścia pochodzi zawsze od innych ludzi. Lekarstwem na samotność zawsze są satysfakcjonujące relacje. Nie tylko romantyczne, także przyjacielskie, rodzinne. Pokazują to setki badań, łącznie z trwającym ponad 70 lat harwardzkim eksperymentem z którego wnioski można obejrzeć na TEDx, przedstawione przez Roberta Waldingera. Bliskie związki sprawiają, że jesteśmy odporniejsi, zdrowsi i szczęśliwsi. Potrzebujemy mieć komu wyrazić wdzięczność, wyznać, za co kochamy. I kogoś, wobec kogo będziemy hojni, kogo obdarujemy nie tylko podczas świąt. Komu podarujemy uwagę na co dzień. A my ją dajemy obcym w sieci, bo wrzucili zdjęcie czy filmik.

 

 

Nasze relacje rwały się i wcześniej, gdy nie mieliśmy smartfonów.

Bo to oczywiście niejedyny powód naszej samotności. Kiedy się rozwodziłem, sędzia zapytała mnie: „Jak pan pogodzi obowiązki zawodowe i rodzicielskie?”. Zastanowiło mnie to, bo nie zadała tego pytania mamie naszych dzieci. Pomyślałem, że może wytłumaczeniem jest powszechna wiara w instynkt macierzyński. Daliśmy go sobie wmówić do tego stopnia, że nawet nie uświadamiamy sobie, jak nowym jest „wynalazkiem”. Instynkt macierzyński wymyślił William McDougall, psycholog i kontynuator myśli Darwina, zaledwie sto lat temu, na początku XX wieku. Koncept ten posłużył mu do udowadniania tezy, że kobiety nie powinny się kształcić, bo to jakoby ten instynkt zabija. Niepojęte, żeśmy w to uwierzyli, ponieważ w świetle nauki tezy McDougalla są w oczywisty sposób nieprawdziwe. Mężczyźni uczestniczyli w życiu dzieci, a w życiu synów wręcz jako główni wychowawcy przez tysiąclecia. To przez ostatnie sto lat zniknęli. Mamy nie tylko dowody historyczne, także biologiczne: mężczyznom w kontakcie z dziećmi nie tylko spada poziom testosteronu, ale (jak kobietom) rośnie poziom oksytocyny, a nawet odpowiedzialnej za laktację prolaktyny, choć nie produkują pokarmu. Innymi słowy reakcje męskiego organizmu pokazują, że istnieje instynkt rodzicielski, a nie macierzyński.

Mężczyźni w instynkt macierzyński uwierzyli.

Wszyscy uwierzyliśmy: rodzice, dzieci i zapłaciliśmy za to samotnością. Mężczyźni stali się ojcami nieobecnymi i coraz bardziej oddzielnymi, gośćmi w życiu dzieci. A kobieta została ze stuprocentową za nie odpowiedzialnością, którą nie ma się z kim podzielić. To jest dojmująca samotność w naszym nowoczesnym społeczeństwie. Spójrzmy na wskaźniki depresji poporodowej i na badania, które pokazują, że jeśli kobieta nie jest w chorobie sama, jeśli towarzyszy jej partner, inni bliscy, aż o 30 procent spada konieczność stosowania antydepresantów. To najlepsza szczepionka na depresję, jaką mamy. Tak leczy nas bliskość.

Na jednym ze swoich wykładów powiedział pan, że mężczyźni chowają się dziś za figurą samca alfa.

Za patopsychologicznym oszustwem samca alfa jako twardego, dominującego, zapracowanego i odnoszącego sukcesy człowieka. Ten konstrukt jest fałszem, bo w świecie naczelnych samce alfa to nie są osobniki groźne czy agresywne, przeciwnie – są koncyliacyjne, tworzące relacje, opiekujące się słabszymi. To nasza kultura zaprojektowała mężczyznom wzorzec samotnego twardziela nieokazującego emocji. W USA badacze zadali Amerykanom pytania: kiedy ostatni raz powiedziałe(a)ś swojemu przyjacielowi, że go kochasz? Kiedy ostatni raz opowiedziałe(a)ś komuś o swoich słabościach? Łatwo się domyślić, że mężczyźni wypadli w tych badaniach dużo gorzej niż kobiety. Czy to jest naturalne, zawsze tak było? Nie, kiedyś mężczyźni mieli emocje, szaleli z miłości, byli poetami i romantycznymi kochankami. Weźmy Jana Kochanowskiego, którego chyba najbardziej rozpoznawalnym dziełem są treny – rozpacz poety po zmarłej córce. Czy to było niemęskie? Nikt tak nie uważał.

 

 

Dziś można usłyszeć opinię, że związki są stresujące i trudne, a już rodzicielstwo – ekstremalnie wyczerpujące. Młodzi ludzie często wybierają samotność, mówią, że wolą zająć się pracą, studiami.

Powiem przewrotnie, że nawet dobrze kombinują. W pierwszej dziesiątce na liście największych stresorów faktycznie są wydarzenia związane z innymi ludźmi: rozwód, ślub, narodziny dziecka. Uciekając w samotność, unikamy stresu. Tylko że nie będziemy też szczęśliwi. W tym rzecz. Coś za coś. Nasi rodzice chyba radzili sobie lepiej. Jestem po czterdziestce i pamiętam, jak często, gdy byłem dzieckiem, rodzice zapraszali innych: wpadnij na herbatę, chodź przejdziemy się, taki ładny dzień. Teraz słyszę często, jak ludzie mówią, że nie mają pieniędzy na życie towarzyskie, bo wszyscy umawiają się w restauracjach. Nasze dzieci też przestały grać w kapsle na podwórku i odwiedzać się w domach. Zaraz muszą być impreza, balony i tort. Tworzymy relacje przez pieniądze. Kiedy poznajemy kogoś, jedno z pierwszych pytań brzmi: co robisz zawodowo?

Cenimy niezależność, samodzielność. To są przecież wartościowe cnoty, choć nieco skłaniające do samotności?

Nasza cywilizacja produkuje mnóstwo sloganów: postaw na siebie, teraz ty, realizuj swoje marzenia. Ja się z tym nie kłócę. Ale też nie powiem moim dzieciom: żegnajcie, bo całe życie marzyłem, żeby być wojownikiem. No nie. Powołałem dzieci na świat, jestem za nie odpowiedzialny. Cenię niezależność, ale wiem też, że bez zależności nie ma związku. Bardzo smutna jest ta orientacja anglosaskiego świata na JA. Im bardziej na wschód, tym bardziej dostrzegamy zależności: jestem matką, jestem ojcem, mam rodzinę, mam funkcję społeczną. A na zachodzie jestem psychologiem. Oczywiście niedobrze jest, jeśli ludzie robią wszystko dla bliskich i zapominają o sobie, ale szalony pęd w egocentryzm nie jest dla nas korzystny.

 

 

Powiedział pan, że potrzebujemy hojności i wdzięczności. Czego jeszcze?

Dobrych rozmów, codziennie. Bez „bo ty zawsze”, „a ty nigdy”. Zauważajmy, że media społecznościowe napędzają zły język ukierunkowany na krzywdę. „Pan jest głupi”, „nie, to pan jest osłem”, „ale go zaorał”. Przenosimy te negatywne komunikaty do naszych domów. „Ty chamie, debilu, lewaku, katolu, pisiorze” to dehumanizowanie i TYkanie też nas wpycha w samotność. Nie hejtujmy bliskich, bo albo się obrażą, albo będzie im przykro, albo się odwiną – a przecież mamy tworzyć relację! Prosty test: powtórz pięć ostatnich komunikatów pozytywnych i pięć negatywnych usłyszanych od swojego partnera. Zobaczysz, że te negatywne pamiętamy dłużej. Trzeba odejść od języka agresji, który niszczy relacje, dociążyć pozytywy. Na początku każdego związku, miłosnego, przyjacielskiego, rodzicielskiego, jesteśmy hojni w komplementach, podziękowaniach, w czułościach. I dlatego relacja powstaje, bo to jest więziotwórcze. Tylko że potem przestajemy być hojni. Test drugi: przypomnij sobie pięć miłych słów, które powiedziała(e)ś ostatnio partnerowi. Udało się? Ten test trzeba się starać zdawać jak najczęściej.

 

Wojciech Kulesza – dr hab. psychologii społecznej, profesor Uniwersytetu SWPS. Badacz zjawiska mimikry, wykłada psychologię miłości.

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 01/2024
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również