Poznaj siebie

Czy zawsze warto znać całą prawdę? Psycholog mówi, kiedy niewiedza okazuje się lepszym wyjściem

Czy zawsze warto znać całą prawdę? Psycholog mówi, kiedy niewiedza okazuje się lepszym wyjściem
Fot. 123RF

Obiegowa opinia głosi, że prawda wyzwala, a nawet trudna wiedza lepsza jest od niepewności. Dla psychologów sprawa jest mniej jednoznaczna. Pewna dawka świadomej ignorancji bywa dla nas dobra. Sprawia, że życie staje się łatwiejsze, szczęśliwsze, a nawet… bardziej fair. Dlaczego?

Znajoma miała problem. Jej mąż nagle zrobił się chłodny, oficjalny, drażliwy. Coraz później wracał z pracy. Częściej niż do tej pory wypadały mu kilkudniowe delegacje, z których wracał dziwnie milczący, nieobecny. Ich relacja przeżywała kryzys, a ona obawiała się, że mąż ma kochankę. Zaprzeczał. Po kilku miesiącach nieoczekiwanie wszystko wróciło do normy. Małżeństwo odżyło, delegacje się skończyły, a mąż znowu był czuły. Któregoś dnia koleżanka zagadnęła ją o tamten trudny czas: „A ty wiesz, co on wtedy wyprawiał?”. Ton wskazywał, że chce się podzielić jakimiś rewelacjami. Moja znajoma rzuciła spontanicznie: „Tak, wszystko sobie wyjaśniliśmy. Nie chcę do tego wracać”. Poczuła ukłucie niepokoju, ale uznała, że... ta wiedza nie jest jej do niczego potrzebna.

 

Wybieramy niewiedzę, bo boimy się, że obsiądą nas smutki ludzkości 

To zjawisko psychologowie nazywają świadomą ignorancją. Czasem wolimy nie wiedzieć, jaka jest płeć dziecka, którego się spodziewamy. Co dostaniemy w prezencie. Albo co dzieje się na świecie, więc wyłączamy telewizor w porze nadawania programów informacyjnych. Nie zaglądamy na konto, bo wolimy nie sprawdzać, ile wydaliśmy na zakupy w galerii handlowej. Z mitologii greckiej znamy historię Pandory, która dostała w posagu szczelnie zamkniętą puszkę. Z ciekawości ją otworzyła, a wtedy wyleciały z niej „wszystkie smutki, troski, nędze i choroby. I jak kruki obsiadły biedną ludzkość”, pisał Jan Parandowski. Chyba właśnie tego się boimy, gdy świadomie wybieramy niewiedzę. Że obsiądą nas smutki i troski. Zgodnie z badaniami neurobiolożki Tali Sharot i prof. Cassa R. Sunsteina, założyciela Programu Ekonomii Behawioralnej i Polityki Publicznej w Harvard Law School, ludzie, szukając informacji bądź rezygnując z jej poszukiwania, odpowiadają sobie na trzy podstawowe pytania: Jak użyteczna dla mnie będzie ta wiedza? Jak się poczuję, gdy już ją zdobędę? Czy te informacje pasują do obrazu świata, jaki mam i chcę mieć? Jeśli odpowiedź na powyższe pytania jest pozytywna, próbujemy poszerzyć swoją wiedzę. Jeśli jednak pojawia się ryzyko, że po jej uzyskaniu poczujemy się źle lub nasz obraz świata legnie w gruzach, możemy uznać, że jednak nie chcemy wiedzieć. Bo wiedza na ten konkretny temat ani nas nie uszczęśliwi, ani nie uczyni naszego życia bardziej sensownym. Zwykle nie uświadamiamy sobie tego procesu, odbywa się on na poziomie utajonym.

Prawda - kiedy nie warto jej dochodzić?

Świadomość istnienia tego zjawiska mieli chyba Niemcy. Większość z nich nie zdecydowała się zajrzeć do swoich teczek w archiwach politycznej policji Stasi, choć dano im taką możliwość. W zaskakującym raporcie z badań, opublikowanym kilka miesięcy temu w prestiżowym magazynie naukowym „Cognition” („Poznanie”), psychologowie postanowili przyjrzeć się dokładnie ich motywacjom. „Na pierwszy rzut oka wydaje się, że istnieje wiele sensownych powodów, by zajrzeć do własnej teczki. Dowiedzieć się, kto był wobec nas lojalny, a kto nie”, tłumaczył Ralph Hartwig, jeden z pomysłodawców badania, psycholog interesujący się procesami podejmowania decyzji z Instytutu Maxa Plancka w Berlinie. To kuszące: przekonać się, dlaczego właśnie nami zainteresowała się policja polityczna, jakie „haki” na nas zebrano i przede wszystkim pewnie, kto ich dostarczył? Ale intuicja zawiodła naukowców, więc chcieli sprawdzić, dlaczego tak duża liczba osób z tej wiedzy nie skorzystała. W tym celu przebadali sporą grupę Niemców, którzy do archiwum Stasi nie zajrzeli. Aż 58 proc. obawiało się sytuacji, w której wśród nazwisk donosicieli mogliby odnaleźć kolegów, przyjaciół lub członków rodziny. Niemal co drugi badany sądził, że czytając dokumenty ze swojej teczki, mógłby utracić zdolność ufania innym lub zwątpić we własne kompetencje oceniania ludzi (31 proc. badanych). Dla 28 proc. ankietowanych zignorowanie archiwów Stasi było też po prostu sposobem na uniknięcie trudnych decyzji. Bo wiedza to jedno. Ale gdy już wiesz, musisz podjąć decyzję: co z tym zrobisz? 

W rodzinie Martyny miała miejsce podobna sytuacja do tej, w jakiej postawiono ludzi rozpracowywanych przez agentów Stasi. Jej dziadek w czasie wojny został zadenuncjowany z powodu działalności konspiracyjnej i trafił do Auschwitz. Przeżył, ale cierpiał z powodu traumy. „Był bardzo prawym człowiekiem. Uparł się, że prawda go wyzwoli, chciał wiedzieć, kto przysporzył mu tego cierpienia. Chciał też wymierzyć tej osobie sprawiedliwość. Po wojnie udało mu się dotrzeć do niemieckich dokumentów, z których dowiedział się, że doniosła na niego… jego matka. Była folksdojczką, skrycie popierała reżim nazistów. Dziadek nie potrafił zrozumieć motywów jej decyzji. Może prababcia bała się, że konspiracyjna działalność syna przyczyni się do śmierci jej i innych dzieci? W papierach odnotowano też, że dzięki jej »wstawiennictwu« dziadek nie został skazany na śmierć, a »jedynie« na obóz. Ta informacja go załamała. Zerwał kontakty z bratem, który próbował bronić matki, wtedy już nieżyjącej. Stracił wiarę w ludzi. Nasza rodzina się rozpadła, dziadek popadł w depresję, to było trudne doświadczenie dla mojego taty, wtedy małego chłopca. Patrząc z perspektywy czasu, czy byłoby lepiej, gdyby dziadek nie wiedział? Zdecydowanie tak”, opowiada Martyna. 

Prawda nie zawsze nas wyzwala, zwłaszcza brutalna i trudna do uniesienia. Czasami nas przerasta. Pustoszy świadomość, emocje, a w konsekwencji życie. Nasza postawa, myśli zależą od tego, jakie informacje dopuścimy w pole naszej oceny. Bo brutalna prawda to też tylko wycinek rzeczywistości, jak kąt w ciemnym pokoju wycięty z czerni snopem światła. W kącie siedzi pająk. Czy to znaczy, że cały pokój jest ich pełen?

 

Jak działa na nas zasłona niewiedzy? 

W ciekawym eksperymencie psychologowie Timothy Wilson, Dolores Kraft i Dana Dunn rozsadzali małżonków w osobnych pokojach: jedno z nich było proszone o głęboką analizę małżeństwa, w tym ocenę ryzyka rozpadu związku, drugie wykonywało inne zadanie, niezwiązane z rozmyślaniem o relacji z małżonkiem. Okazało się, że ci, którzy byli proszeni o analizę związku, oceniali niżej jego jakość i byli bardziej przekonani, że być może czeka ich rozwód. Dogrzebując się do „prawdy o relacji”, dopuścili do świadomości trudne fakty, które przemawiały raczej na niekorzyść trwania ich związku. Ale co najciekawsze, gdy po latach badacze wrócili do tych par, okazało się, że trafniej przyszłość związku prognozowali ci małżonkowie, którzy w samotności rozmyślali na neutralny temat! 

Okazuje się, że roztrząsanie żalu i trudnych faktów nie zawsze przybliża nas do „prawdy obiektywnej”. Czasem wręcz przeciwnie: to, że coś sobie uświadomiliśmy, może działać na naszą niekorzyść. Zaczerniać obraz i komplikować sytuację. Amerykański filozof John Rawls w słynnej książce Teoria sprawiedliwości postuluje, by ważne decyzje podejmować „zza zasłony niewiedzy”. Tak, by uniknąć stereotypów i uprzedzeń, często zupełnie nieświadomych. Dowiedziono, że kobiety częściej dostają pracę w dużych i sławnych orkiestrach, gdy przesłuchania odbywają się w taki sposób, że oceniający nie widzą, kto gra, a tylko słuchają utworów. Gdy płeć grających jest znana, komisje preferują mężczyzn. Podobne rozbieżności wykryto między anonimową oceną prac pisemnych (na podstawie przypisanych do osób kodów) a sytuacją, gdy oceniający daną osobę widział lub rozpoznał po nazwisku na pierwszej stronie. Ludzie różnią się jednak w tolerowaniu niepewności. Dla wielu z nas „zasłona niewiedzy” w codziennym życiu staje się tak irytująca, że decydujemy się ją zerwać. Nie zawsze słusznie.

Pewna terapeutka opowiedziała mi o mężczyźnie, który podejrzewał, że nie jest biologicznym ojcem swojego syna. Wiele lat leczył się z powodu niepłodności, lekarze nie dawali mu większych szans na ojcostwo. Usłyszał nawet, że „musiałby się wydarzyć cud”. Był zrozpaczony. Macierzyństwo było też wielkim marzeniem jego żony. Rozmawiali o adopcji, ale odrzucili ten wariant. Z zaskoczeniem, ale i radością przyjął informację, że żona jednak zaszła w ciążę. Oszalał z miłości do syna. Chciał być świadomym, obecnym ojcem. Zmienił nawet pracę, żeby móc wychowywać dziecko. Syn rósł, a tego mężczyznę zaczęły opadać wątpliwości. On miał oczy zielone, żona szare, a dziecko ciemne. Teoretycznie było to możliwe, ale... może jednak nie było to jego dziecko? Zaczął oddalać się od żony, zamęczać ją pytaniami. Zapewniał, że chce znać prawdę, że ona nic nie zmieni. W końcu wyznała, że miała intymną relację z innym mężczyzną, której celem było jedynie to, by mogli zostać rodzicami. Bohater tej historii, gdy pytał o prawdę, myślał, że będzie mu z nią lżej. Ale tak się nie stało. Potrzebował kilkuletniej terapii, by poukładać sobie na nowo w głowie rodzinną sytuację i ją zaakceptować. Terapeutce powiedział, że „wolałby nie wiedzieć”. W jakim wypadku jednak warto?

Prawda - kiedy warto wiedzieć wszystko?

Sytuacja sprzed kilku lat. Dzwoni do mnie recepcjonistka z prywatnego centrum medycznego, zdenerwowana. Napiętym głosem mówi, że muszę odebrać wyniki biopsji – była zlecona w celu potwierdzenia obecności komórek rakowych. Wyjaśniam jej, że to niekonieczne. Znam wyniki od miesiąca, znajomy lekarz wysłał mi je e-mailem. Po drugiej stronie słyszę westchnienie. „To dobrze… nie ma pani pojęcia, jak często pacjenci nie odbierają takich wyników!”. Takich – czyli potencjalnie niedobrych. Jak często? 

Z badań przeprowadzanych na całym świecie wynika, że mniej więcej co dziesiąta osoba nigdy nie przychodzi po wynik testu na obecność wirusa HIV, na który zgłosiła się dobrowolnie! Odsetek wyników pozytywnych jest w tej grupie znacznie wyższy niż w grupie kontrolnej, częściej nie zgłaszają się osoby młode i kobiety. Wiedzą, że mają się czego bać. I – dokładnie jak „obiekty zainteresowania” Stasi – nie chcą podejmować trudnych decyzji. Tyle tylko że w tym przypadku świadoma ignorancja to raczej efekt strusia. Robimy krok w dobrym kierunku, wiemy, że musimy. A potem... zastygamy jak królik w świetle reflektorów zbliżającego się auta. Niezdolni do ruszenia naprzód, chociaż konsekwencją bezruchu jest katastrofa.

Barbara tęskni za synem. Wychowywała go samotnie i byli bardzo blisko. W liceum zaczął się oddalać. Zamknął się w sobie, widziała, że coś go gryzie. Zaczęła podejrzewać, że nieszczęśliwie się zakochał. Chciała mu tłumaczyć, że dziewczyny są różne, nie wszystkie warte zainteresowania… „Nic nie rozumiesz! Gdybyś wiedziała, to…”, krzyknął w rozpaczy. Przestraszyła się tych słów. Nie drążyła. Postanowiła czekać. Syn coraz częściej milczał, coraz mniej chętnie spędzał z nią czas. Na studia wyjechał za granicę. Nie chciał z nią rozmawiać o życiu osobistym. Raz przysłał zdjęcie z jakimś facetem, z Amsterdamu. Nie zainteresowała się tym. Przestał się do niej odzywać. Do Barbary dotarło, że chowała głowę w piasek. Wolała nie wiedzieć, bo trudno jej było zaakceptować odmienną orientację syna. Tyle że w konsekwencji straciła z nim kontakt.

Bo niewiedza może nas uchronić przed trudnymi decyzjami i emocjami, ale nie ma mocy transformowania rzeczywistości. Ma ją tylko świadomość i wiedza. Galit Atlas, amerykańska terapeutka, w książce Emocjonalne dziedzictwo. Terapeutka, pacjenci i spuścizna traumy opisuje przypadek mężczyzny, który dorastał wychowywany przez chłodną, niedostępną emocjonalnie matkę. Starsi bracia wcześniej wyprowadzili się z domu, zostawiając go samego z kobietą, która sprawiała wrażenie niezdolnej do miłości. Mężczyzna przez całe dorosłe życie wyrzucał sobie, że to przez niego, że coś w nim sprawiło, że nie umiała go pokochać własna matka. Dopiero w dojrzałym wieku dowiedział się prawdy: tuż przed jego narodzinami tragicznie zginęła jego starsza siostra. Matka nie umiała sobie z tym poradzić. Choć to straszna prawda, dla pacjenta Galit Atlas okazała się wyzwoleniem: zrozumiał, że matka była osobą załamaną psychicznie i że to nie on był odpowiedzialny za ich trudną relację. Po latach cierpienia uznał, że zasługuje na miłość. I to zmieniło zupełnie jego życie. Na lepsze.

 

Zapominamy o jednym szczególe z mitu o Pandorze. Na dnie puszki Zeus umieścił nadzieję. Może nie zawsze trzeba puszkę z przytłaczającą wiedzą otwierać, ale gdy już to się stało i uświadamiamy sobie rzeczy trudne, warto poszukać w nich czegoś, co pomoże wydobyć się z mroku. I pamiętajmy, że zarówno na wiedzy, jak i na niewiedzy można polegać jedynie w ograniczony sposób. 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również