Relacje

"Czułam się winna, że zarabiam więcej niż przyjaciółka. Jej zazdrość zaczęła zatruwać także moje życie"

"Czułam się winna, że zarabiam więcej niż przyjaciółka. Jej zazdrość zaczęła zatruwać także moje życie"
Fot. 123RF

Prawdziwej przyjaźni nic nie zaszkodzi? A gdy w grę wchodzą pieniądze? Czego może oczekiwać strona, która zmaga się z finansowym kryzysem?

Przyjaźń od pierwszych zajęć

Poznałam Milenę na studiach. Obydwie trafiłyśmy do jednej grupy na zajęciach i szybko znalazłyśmy wspólny język. Potrzebowałam kogoś takiego jak ona, towarzyskiego, gadatliwego, kto mógłby choć w części wypełnić lukę po ekipie moich bliskich znajomych z liceum. Ja wyjechałam na studia aż do stolicy, oni wybrali lokalne, podkarpackie uczelnie. Brakowało mi ich, tego gwaru i bliskości, jakie tworzyli wokół mnie, niczym brzęczący rój pszczół. Wesoła Milena bardziej przypomniała wszędobylską, ciekawską osę, potrafiącą użądlić kąśliwym dowcipem, ale dzięki temu starczała mi za trzy koleżanki. Od drugiego roku byłyśmy współlokatorkami, a potem razem szukałyśmy pracy. I dostałyśmy się do jednej korporacji.

Zaczynałyśmy od niskich stanowisk juniorskich. Pieniądze skromne, ale wraz ze zdobywanym doświadczeniem nasza wartość na rynku będzie wzrastać. Obie wytrwale pięłyśmy się po szczeblach kariery; Milena nawet szybciej niż ja, bo już po pięciu latach objęła kierownicze stanowisko i zarabiała lepiej ode mnie. Pieniądze jednak nigdy nie stanowiły między nami problemu. W czasach studenckich stawiałyśmy sobie nawzajem drinki i pożyczałyśmy ubrania. Kiedy zaczęłyśmy pracę, zmieniła się stawka, ale nie zasada. Wyjeżdżałyśmy razem do Hiszpanii, na Sardynię, zwiedziłyśmy terenówkami Maroko, i nigdy nie rozliczałyśmy się co do złotówki.

Kiedy związałam się na poważnie z Pawłem i zamieszkałam z nim, Milena pozostała ważną częścią mojego życia. Nadal razem spędzałyśmy wakacje, urządzałyśmy rajdy po galeriach handlowych i wracałyśmy jedną taksówką po imprezach w sobotę. Aż…

Problemy przyszły niespodziewanie 

Z końcem roku gruchnęła wieść, że firma rozwiązuje dział, w którym pracowała Milena. Niemal z dnia na dzień straciła pracę. Od wylądowania na bruku dzieliły ją trzy miesiące okresu wypowiedzenia, ale to nie zmieniało faktu, że okres passy w życiu Mileny się skończył. Przynajmniej na jakiś czas.

– Szybko znajdziesz nową pracę – pocieszałam ją. – Z takim doświadczeniem jak twoje firmy będą się o ciebie zabijać.

– Nie wątpię – odpowiadała. – A teraz, jak już wiem, że za chwilę będę zawodowo zaczynać wszystko niemal od zera, jedziemy na wakacje. Co ty na to? Zawsze marzyłam, żeby polecieć na Wyspy Kanaryjskie.

– Może najpierw znajdź pracę? – zaproponowałam.

Z biegiem lat ujawniły się i wzmocniły różnicy w naszych charakterach, pewnie dlatego tak dobrze do siebie pasowałyśmy. Ona była tą energiczniejszą, bardziej przebojową i spontaniczną, ja tą ostrożniejszą i zasadniczą. Lubiłam mieć wszystko poukładane, podzielone na szufladki, za to nie znosiłam szarżowania. Dlatego nie do pomyślenia było dla mnie wydanie kilku tysięcy na wycieczkę, mając w perspektywie szukanie pracy. Taki utracjuszowski gest zaburzał mój porządek rzeczy. Ale nie Milenie.

Zarezerwowała miejsce i wykupiła pobyt, dla dwóch osób. Last minute, więc w razie rezygnacji pieniądze by przepadły. Musiałam z nią lecieć, inaczej moja nieznosząca marnotrawstwa dusza by ucierpiała, a Mileny do końca życia by mi nie wybaczyła.

I dobrze, że z nią poleciałam, bo dziewczyna szalała, jakby jutra miało nie być. Kupowała dodatkowe opcje w hotelu, jakieś rejsy, a w sklepie z pamiątkami i biżuterią zachowywała się jak dziecko w dziale zabawek. Gdyby nie ja, musiałybyśmy dopłacać za nadbagaż. Starałam się hamować te moim zdaniem destrukcyjne zapędy, bo naprawdę nie potrzebowała kolejnych kolczyków czy sandałków, za to z czegoś będzie musiała żyć po powrocie do domu.

– Przecież w pięć minut znajdę nowe stanowisko, nie martw się, mamusiu! – Spoglądała na mnie kpiąco znad oprawki nowych okularów przeciwsłonecznych za prawie dwieście euro.

– Okej, w końcu jesteś dorosła, wiesz, co robisz.

Z upływem czasu sytuacja się pogarszała

Niestety po powrocie do Polski zapał Mileny do szukania pracy przygasł. I przygasał coraz bardziej z każdą wysłaną aplikacją, na którą nie było satysfakcjonującej ją odpowiedzi. Pięć minut rozciągnęło się na pięć tygodni bez ani jednego zaproszenia na rozmowę kwalifikacyjną. Swoją drogą, to było dziwne.

– Może masz za duże wymagania? – zasugerowałam.

Obruszyła się, ale gdy rzeczywistość ją przycisnęła, obniżyła standardy oraz oczekiwania. Zaczęła odpowiadać na ogłoszenia firm, które szukały pracowników niższego szczebla, i wreszcie udało jej się podpisać umowę o pracę. Daleka jednak była od zadowolenia.

– Nie dostanę nawet połowy tego, co dotąd zarabiałam… – wzdychała.

– Lepszy rydz niż nic. Nikt ci też nie broni szukać dalej czegoś lepszego. Poza tym pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na mnie.

– No wiem, wiem, choć… gdybyś była taką dobrą, solidarną przyjaciółką, jak mówisz, to też byś zrezygnowała z pracy. Żarcik! – roześmiała się.

A mnie zrobiło się przykro, bo wcale nie byłam pewna, czy to żart. Milena już wcześniej między wierszami dawała mi do zrozumienia, iż czuje się pokrzywdzona, że jej dział zamknęli, a mój ma się świetnie. Nie moja wina. Nie ja odpowiadam za kryzysy, wojny i globalne ocieplenie. Co więcej, nie byłam już na dorobku, miałam kredyt, zobowiązania, nie mogłam z dnia na dzień rzucić pracy, żeby solidaryzować się z moją zwolnioną przyjaciółką. Powinna to rozumieć. Więc skąd te zawoalowane śmiechem pretensje?

Może z frustracji, do której miała pełne prawo.

– Wyskoczymy do kina, a potem na jakieś ciasto i kawę albo drinka? – zaproponowałam, by poprawić jej humor.

– Jakby ci umknęło, przypomnę, że najbliższym czasie nie będzie mnie stać na takie fanaberie – odparła kąśliwym tonem.

– Daj spokój, ja stawiam!

Dla mnie to było naturalne i oczywiste. Miałyśmy zasadę: ta płaci, która ma więcej kasy. I częściej to ona była fundatorką, ale teraz odmówiła zaproszeniu, jakby moja propozycja uraziła jej dumę.

Postanowiłam dać jej ochłonąć przez kilka dni. Niech zacznie nową pracę i oswoi się ze zmianami, jakie zafundowało jej życie. Przecież przyjaźń jest na dobre i złe, jak małżeństwo. I skoro prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, zamierzałam jej pokazać, że naprawdę może na mnie liczyć.

Dlatego starałam się ją wyciągać a to na nasz zwyczajowy rajd po sklepach, a to na sobotnią imprezę, a to do teatru. Żeby było jak dawniej, żeby nie czuła się poszkodowana. Jednak za każdym razem słyszałam: nigdzie nie idę, nie stać mnie. Choć wcale nie oczekiwałam, by płaciła za bilet czy drinka. Przeciwnie.

– Ja zapraszam, ja stawiam – mówiłam.

– Dziękuję, nie skorzystam.

– Ale dlaczego?

– Bo nie lubię być traktowana jak uboga krewna.

– No to może… nie wiem… do parku się wybierzemy? Lody sobie kupimy, wiewiórki pokarmimy?

Spojrzała na mnie bez cienia uśmiechu, tym bardziej wdzięczności.

Koleżeńska solidarność dotyczy też zarobków? 

Sprawiała, że zaczynałam się czuć niekomfortowo w jej towarzystwie. Jakbym coś jej była winna i nie mogła spłacić tego dziwnego długu. Czułam się źle, bez względu na to, co jej proponowałam. Bo konsekwentnie odmawiała, jakby bolało ją samo pokazywanie się ze mną publicznie.

– Nowe buty? – zauważyła, kiedy wpadłam do niej w odwiedziny, przynosząc ciastka z naszej ulubionej cukierni. – Niektórzy to mają fajnie – dodała takim tonem, że miałam ochotę zdjąć srebrne szpilki i wracać do domu boso.

– No tak – odparłam. – Kupiłam sobie na wyjazd, bo wiesz… Z okazji rocznicy lecimy z Pawłem do Paryża, na cały romantyczny tydzień! Będzie bosko, bez względu na pogodę! – wyrzuciłam z siebie radosną informację, którą chciałam się podzielić z przyjaciółką.

– Gratuluję – wycedziła. – I nie przejmuj się, że ja w tym roku nawet nad jezioro pod namiot się nie wybiorę.

Ten ton, ta mina… Milena stała się mistrzynią psucia mi przyjemności. Gdzie się podziała moja przyjaciółka? Czemu zastąpiła ją ta toksyczna osoba?

– Milena, do diaska, czy ty trochę nie przesadzasz z tym zgrywaniem ofiary? O co ci chodzi tak w ogóle?

– Ależ o nic.

– Możesz być szczera?

– Przecież jestem. Tylko ty nie raczysz mnie słuchać. Powiem więc głośno i drukowanymi literami. Też bym chętnie poleciała do Paryża albo gdziekolwiek dalej niż do rodziców na działkę. Dobra przyjaciółka wykazałyby się elementarną empatią i odpuściła sobie szastanie pieniędzmi w momencie, gdy mam gorszą sytuację finansową. A ty co? Nowe szpilki, drogie wyjazdy, kawa ze Starbucksa, no i absurdalnie drogie ciastka, bo musisz jeść cannoli z pistacjami!

Aż się cofnęłam, zaskoczona jej wybuchem.

– Chciałam ci zrobić przyjemność, też lubisz cannoli… – szepnęłam. – Poza tym naprawdę nie rozumiem… Gdy ty miałaś więcej kasy, nie robiłam problemu, gdy mi stawiałaś.

– Widać jestem inna i nie lubię żerować na ludziach.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Milena, jaką znałam, nie powiedziałaby czegoś takiego, ani żartem, ani w złości. Co się z nią stało? Czyżby poważny kryzys w jej życiu uwypuklił jej wady?

Wyszłam od Mileny przybita i skonfundowana. Czy to, że nie kupię kawy na mieście albo zrezygnuję z nowej pary butów zmieni coś w jej sytuacji? Mam się umartwiać, by okazać jej wsparcie? A może to ona ma rację i faktycznie brak mi wyczucia? Może powinnam razem z nią oszczędzać, rezygnować z wszelkich luksusów, do których ona też przywykła, a teraz musi się bez nich obchodzić? Nie wiem. Zupełnie nie wiem, jak się zachować.

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również