Rozwój

Czy da się zaprogramować umysł na finansowy sukces? Sprawdzamy rady milionerów i raporty naukowców

Czy da się zaprogramować umysł na finansowy sukces? Sprawdzamy rady milionerów i raporty naukowców
Fot. 123RF

Nie muszę mieć willi ani jachtu. Nie muszę pić szampana na śniadanie ani ubierać się u Prady. Ale chciałabym, żeby starczało mi do pierwszego. Żebym mogła spełniać marzenia swoje i bliskich: o fajnych wakacjach, nowych meblach w kuchni, rowerze górskim. Czy da się zaprogramować umysł na finansowy sukces? Sprawdzę to. Wezmę pod lupę milionerów i raporty naukowców. Wzbogać się razem ze mną!

Co robić, żeby być bogatą?

Trochę mi wstyd. „Transakcja odrzucona”, widzę komunikat na czytniku kart płatniczych w osiedlowym sklepiku. Szukam po kieszeniach. W płaszczu – 5 zł. W torbie, na samym dnie, zbiera się jeszcze 7. Uff. Starczy na bułki i kefir. Resztę odkładam na półki. Wszyscy na mnie patrzą. Ktoś szepce: „Biedna kobieta”. Jak to transakcja odrzucona? Po powrocie do domu loguję się na stronę banku. To niemożliwe! Zostało mi 8 zł do końca miesiąca? A przecież do wypłaty jeszcze pięć dni! Ach, wygrać w lotto. Cokolwiek, by mieć pieniądze.

Ciekawe, czy pracując nad własnym nastawieniem i kompetencjami mogłabym zostać bogata. Sprawdzę to. Zrobię eksperyment i się dowiem, czy zamożność to stan umysłu.

Nie znam żadnego milionera, ale znam Agnieszkę. W poniedziałek jadę do niej z wizytą. Agnieszka rzuciła studia, a potem pracę w dużym wydawnictwie. Otworzyła własną firmę. Urządza dla biznesmenów biblioteki w ich luksusowych rezydencjach. Poradzi mi, jak zdobyć wiedzę potrzebną, by zarobić pierwszy milion. Niech będzie: sto tysięcy. Jakaś lista lektur? Agnieszka poleca Bogatego ojca, biednego ojca Roberta Kiyosakiego, bestseller „The Wall Street Journal” rekomendowany przez analityków finansowych. „Dowiesz się wszystkiego, czego zamożni uczą swoje dzieci, a o czym nie wiedzą biedni. To pierwszy krok, żeby zyskać finansową niezależność” – zachwala Agnieszka. A potem opowiada mi jeszcze, że ostatnio zaczęła inwestować na giełdzie. Zarobiła już na basen! I choć po chwili okazuje się, że nie miała na myśli krytego cuda o wymiarach olimpijskich, ale gotową „sadzawkę” z plastiku za 550 zł – i tak jestem pod wrażeniem. Zarobić 550 zł dodatkowo, nie wychodząc z domu, siedząc przed ekranem własnego komputera! Gdyby i mnie się to udało, z pewnością nigdy więcej nie usłyszałabym „transakcja odrzucona”. Natychmiast zamawiam przez internet książkę Kiyosakiego. Kto to w ogóle jest?

 

 

Sposób na wzbogacenie się: czy rzeczywiście działa?

Pierwszy rozdział zaczyna od opowieści o dzieciństwie: jego tata był ubogim nauczycielem – to właśnie tytułowy „biedny ojciec”. Natomiast najlepszy przyjaciel małego Roberta, Michał, był synem lokalnego przedsiębiorcy – drugiego tytułowego ojca, tym razem bogatego. Robert poszedł w ślady przyszywanego ojca. Bo to on udzielał mu lekcji życiowych – każdy kolejny rozdział to właśnie taka lekcja. Niektóre z nich są cokolwiek oczywiste, na przykład ta, dzięki której dowiadujemy się, że podatki płacą tylko biedni. Zamożni uciekają do podatkowych rajów. To nie jest rozwiązanie dla mnie. Ale inne... „Bogaci nie pracują dla pieniędzy” – obwieszcza Kiyosaki. Pracują, bo zawodowo zajmują się tym, co lubią robić, więc poświęcają na pracę dużo czasu. A pieniądze to przyjemny skutek uboczny. Ale ja akurat robię to, co lubię – piszę o psychologii, która jest moją pasją. Tę lekcję mam więc odrobioną. Może przespałam jakąś inną? Chyba tak.

W rozdziale drugim Kiyosaki daje wykład o finansach. Pora, bym obliczyła swoje aktywa i pasywa. Łatwizna! – myślę. Każdy, kto brał kredyt hipoteczny, musiał zrobić ekonomiczny rachunek sumienia. Ile ma? Ile potrzebuje pożyczyć? Ale tu niespodzianka! Zgodnie z instrukcją do aktywów mogę zaliczyć tylko to, co... przynosi mi zysk. Samochód? Nie – to tylko pożeracz gotówki. Meble? Skąd! A może chociaż dom? Też nie! Przecież na nim nie zarabiam. Mam jeszcze psa i kota. Same pasywa. Przypomina mi się przyjaciółka Tereska, która marzyła o kurach. Gdy tylko przeprowadziła się z bloku do segmentu, założyła miniaturowy kurnik. A teraz nie musi kupować jajek, a czasem nawet je sprzedaje sąsiadom po 2 zł sztuka. Jej dom też nie jest „pasywny” – zamiast róż i peonii Tereska hoduje pomidory, kabaczki i sałatę. Jej ogródek, w przeciwieństwie do mojego, przynosi zysk. Tereska jest na najlepszej drodze do finansowego sukcesu, bo najwidoczniej odrobiła drugą lekcję „bogatego ojca”. A ja? Chyba nie pozostaje mi nic innego niż giełda – inne sposoby na szybkie wydłużenie listy „aktywów” (która w moim przypadku składa się z jednego punktu: studia, kursy, szkolenia) pozostają poza zasięgiem. Nie kupię nieruchomości pod wynajem, bo nie stać mnie nawet na kurnik.

 

 

Chcę się wzbogacić: co robić?

Agnieszka – ta od basenu – poleca mi Forex (od angielskich słów Foreign Exchange), czyli... giełdę walutową. Kupić tanio, drogo sprzedać – oto cała filozofia. Mogę zacząć od otworzenia konta demo na platformie XTB – gram jak na prawdziwej giełdzie, ale za „wirtualne pieniądze”. Nie tracę, lecz zyskuję tylko wiedzę. „Co? Chcesz być sieciowym cinkciarzem? – wyśmiewa mnie narzeczony. – Jesteś staroświecki. Taki sposób myślenia to według Kiyosakiego pasywa!” – odgryzam się i rzucam w niego Bogatym ojcem, biednym ojcem. Plan jednak upada, bo Agnieszka przypomina sobie, że zanim otworzę rachunek demo, powinnam sprawdzić swoją „inteligencję ekonomiczną”. Phi! Uważam się za inteligentną na wszelkie możliwe sposoby, więc poradzę sobie bez problemu.

We wtorek rano wchodzę na portal edukacyjny NBP (www.nbportal.pl), by pobawić się wirtualnymi grami finansowymi. „Moja firma” od razu mnie zniechęca, bo trzeba planować budżet, strategie pozyskiwania klientów – mało ekscytujące. „Bogaty emeryt” – eee, do emerytury mam daleko. „Od bułki do spółki”? Nie lubię fast foodów. O, coś dla mnie: „Labirynt ekonomiczny”. Moje wirtualne „ja” przemierza korytarze bankowe, zdobywając klucze do kolejnych drzwi. Mogę je otworzyć, jeśli odpowiem na pytanie – tematyka finansowa, oczywiście. Tyle teorii. W praktyce miotam się od jednych zamkniętych drzwi do drugich, bo odkrywam, że jestem ekonomiczną analfabetką. Nie mam pojęcia, czym zajmuje się Rada Polityki Pieniężnej ani Bank Centralny. Ani jaki jest preferowany kurs euro do złotówki. Kończę z żenującym wynikiem 100 punktów (najlepsi mają po kilka tysięcy). Cofam się do gier dla dzieci. W „Dwóch minutach ze świnką” idzie mi całkiem dobrze, bo wiem, co znaczy słowo „inflacja”. To chyba jednak za mało, by dołączyć do grona milionerów. Całe szczęście, że na portalu jest jeszcze zakładka „Wiedza”. A na platformie XTB rusza miesięczny bezpłatny kurs dla giełdowych żółtodziobów. Chyba się zapiszę.

Muszę jak najszybciej podwyższyć poziom mojej inteligencji ekonomicznej. Sprawdza się stare przysłowie: ekonomia jest przeciwko tym, którzy jej nie rozumieją. To pewnie główna przyczyna, dlaczego moje konto świeci pustkami pod koniec miesiąca.

Robert Kiyosaki leży na podłodze z pękniętym grzbietem (narzeczony zręcznie się uchylił). Czas wrócić do psychologii.

Czy można zrobić biznes, nie biorąc pożyczki?

Bogaci zostali przebadani przez psychologów od A do Z. Wiadomo, że często są wysocy (podobnie jak prezydenci USA), nie muszą być wykształceni, są natomiast agresywni, introwertyczni i seksowni. Lub po prostu są tak postrzegani przez otoczenie. Bo to, co nas podnieca, to się nazywa kasa. Mało wiadomo jednak na temat tego, jak – z psychologicznego punktu widzenia – stać się bogatym. Jakie cechy sprzyjają posiadaniu grubego portfela?

Jeden z najbardziej znanych eksperymentów w tej dziedzinie przeprowadził w 1972 roku Walter Mischel, psycholog z Uniwersytetu Stanforda w USA. Zaprosił do udziału dzieci z uniwersyteckiego przedszkola. Przedszkolaki wchodziły do pokoju – na środku stało krzesło i stolik, a na nim talerzyk ze słodką pianką (rodzaj żelków). Instrukcja była prosta: możesz zjeść piankę teraz albo zaczekać kwadrans, – wtedy będziesz mógł zjeść dwie. Było jasne, że opłaca się poczekać. Ale nie wszystkim dzieciom się to udało! Nagrania ze współczesnych wersji eksperymentu Mischela można znaleźć na portalu YouTube. Obserwowanie zmagań pięciolatków to naprawdę świetna zabawa. Te twarzyczki, stężałe w wysiłku. Bolesny dylemat: mieć teraz mniej czy potem dwa razy więcej? Hm, chyba skądś to znam.

Jednak najciekawsze nastąpiło po latach. Okazało się bowiem, że przedszkolaki, które zaczekały kwadrans na dwie pianki, wyrosły na zamożniejszych dorosłych! Psychologowie tłumaczą to tak: by się wzbogacić, trzeba mieć cierpliwość. Umieć wybrać nagrodę odroczoną w czasie, zamiast postawić na tu i teraz. A skąd ja to znam? Z własnego życia. Jak każdy. Chcę mieć! Czerwone szpilki. Torebkę od Batyckiej. Sukienkę od Baczyńskiej. Altankę do ogrodu. Safari w Afryce. I znacznie, znacznie więcej.

Pragnienie posiadania rzeczy przypomina fizyczny głód – psycholog Dawid Gal udowodnił, że snuciu marzeń o drogich samochodach towarzyszy... ślinotok. Ślinimy się do bogactwa jak pies Pawłowa na dźwięk dzwonka. W telewizorze reklama za reklamą: połowa z nich dotyczy kredytów konsumpcyjnych, chwilówek. Weź pożyczkę i spełniaj swoje marzenia! To przecież takie proste. Czyżby? Kilka godzin później idąc ulicą Marszałkowską, rozglądam się uważnie. Ile z tych elegancko ubranych ludzi żyje na kredyt?

Moja przyjaciółka Ewa miała świetną pracę. Dużo zarabiała. Miała torebki od Batyckiej i pojechała z mężem na trzy tygodnie do Afryki. Zieleniałam z zazdrości. A potem Ewę wyrzucono z pracy. Przyjechała do mnie z płaczem: torebki, safari – wszystko było na kartę kredytową. Ewa tylko wyglądała na bogatą. Im jednak więcej zarabiała, tym więcej wydawała. Wychodziła na „mniej niż zero”, musiała pożyczać. W rzeczywistości nie umiała wybrać „pianki za kwadrans”, czyli odroczonej w czasie przyjemności. Przypomina mi się zdanie z Kiyosakiego: biedni żyją ponad stan. Bogaci – nigdy. No dobrze. Z tą wiedzą wybieram się w środę do centrum handlowego, bo chciałabym kupić sobie jakąś ładną sukienkę na lato (prezent imieninowy od narzeczonego).

Postanawiam jednak nie wykorzystać naiwności ukochanego, który na tę okazję użyczył mi swojej karty wraz z kodem PIN. Ustalam limit – 120 zł. Nie będę żyła ponad stan. Przestanę ślinić się na myśl o przedmiotach. Będę oszczędzać i patrzeć, jak przybywa zer na moim koncie, poprzedzonych jakąś zgrabną cyferką. Z każdym kolejnym sklepem upadam na duchu. Chyba mam taką samą minę jak przedszkolaki z eksperymentu Mischela. Nie jest łatwo rezygnować. Poddaję się. Nie kupuję sukienki, kupuję buty, musujące babeczki do kąpieli, zjadam w kawiarni ogromną porcję lodów z bitą śmietaną i wydaję 100 zł więcej, niż zamierzałam. Wychodzę sfrustrowana, uboga i bliska pewności, że tak już zostanie. Chyba nie mam wystarczająco silnej woli, żeby zostać bogatą kobietą! Ale klapa...

A co na to badania? A to: silna wola jest jak mydło, z każdym kolejnym użyciem jest jej mniej. Udowodnili to naukowcy. Postawili na stole dwa półmiski: ze słodyczami i rzodkiewkami. Następnie polecili części badanych, by powstrzymywali się przed jedzeniem czekoladek i ciastek. Mogli chrupać warzywa. Potem całej grupie dano do rozwiązania skomplikowaną łamigłówkę (w rzeczywistości była ona niemożliwa do rozwiązania). Okazało się, że osoby z grupy „rzodkiewek” poddawały się dwa razy szybciej! Dlaczego? Odmawianie sobie to wysiłek psychiczny. Im dłużej musimy rezygnować z rzeczy, które chcielibyśmy mieć – nawet jeśli chodzi o drobiazgi: ciastko, dobrą kawę – tym większe prawdopodobieństwo, że się załamiemy. I wydamy wszystkie oszczędności pod wpływem impulsu. Albo weźmiemy kredyt konsumpcyjny, i kolejny... Oto pułapka, która nie pozwala wyjść z ubóstwa. Ale jak jej uniknąć?

W czwartek umawiam się na kolację i wino z Tereską. Jak ona sobie radzi i dlaczego jej nigdy nie brakuje pieniędzy do pierwszego, choć ma trójkę dzieci, bezrobotnego męża i stado kur zielononóżek?

Kochanie, ja nigdy nie jeżdżę na zakupy do centrów handlowych. Za dużo pokus. Zawsze wychodziłabym z czymś, czego nie potrzebuję. Ubrania kupuję tylko na Allegro – wyjaśnia przyjaciółka.

To jest jakiś pomysł. Zaglądam na Allegro, wchodzę do wirtualnego działu z sukienkami, wpisuję w wyszukiwarce: „Ted Baker”. I... kupuję śliczną sukienkę z szarego jedwabnego atłasu za 29 zł (narzeczony postanowił być hojny i wspaniałomyślny dla dobra nauki i eksperymentu dla TS). Nie musiałam wybierać, rezygnować. Proste. Na zakupy żywnościowe będę chodziła na pobliski bazarek, bo taniej i nie kuszą luksusowe produkty: czekolady o smakach limonki i tiramisu, włoskie sery i hiszpańskie wina. A duże zakupy w supermarkecie – tylko raz w miesiącu. Zachowam w ten sposób silną wolę i... wolne środki na koncie. Będę mniej biedna. Ale ja chcę być bogata! Czy mogę zrobić coś jeszcze, by to osiągnąć?

 

 

Chcesz być bogata? Myśl jak bogata

Chcesz być bogata? Myśl jak bogata, kołacze mi się w głowie. A jak myślą milionerzy? Źle. Ostatnie badania dowiodły, że... są bezduszni. Mało empatyczni. Fizjologiczna reakcja organizmu towarzysząca współczuciu (na przykład na widok zdjęć dzieci z hospicjum): grymas twarzy, spowolniona akcja serca – jest u nich znacznie słabsza niż u ubogich. Ale to nie wszystko. W pokoju bez okien dwóch młodych mężczyzn gra w monopol. Jeden nosi T-shirt w paski, drugi okulary. Reguły gry nie są sprawiedliwe: na początku gry „paski” dostał dwa razy więcej pieniędzy od „okularów”, dwa razy więcej otrzymuje też za każdym razem, gdy przechodzi pole „Start”. No i kostką też rzuca dwa razy. Bogaty się bogaci, biedny bankrutuje. Im bliżej końca gry, tym bardziej wyprostowany jest pierwszy gracz, jego ruchy są energiczne. Nie patrzy już w oczy przygarbionemu koledze. Tak wyglądał jeden z eksperymentów, w których Paul Piff z Uniwersytetu Berkeley badał różnice między bogatymi (choćby na niby, dzięki grze Monopol) a biednymi.

W innym pomocnicy psychologa dzielili parkujące na stacji benzynowej samochody na pięć grup: te z numerem „1” to skorodowane, leciwe „krążowniki szos”, te z numerem „5” – najnowsze modele BMW. Gdy samochody wyjeżdżały ze stacji, przed maską nagle przebiegała młoda dziewczyna. Na jej widok zatrzymywały się „1”, „2” i „3”, czasem „4”. Ale „5” mijały ją z piskiem opon, nawet nie zmniejszając prędkości. „Zachowywali się tak, jakby jej w ogóle nie widzieli!” – mówił zaskoczony Piff w wywiadzie dla „New York Magazine”. Bogaci to samoluby. Czy mogłabym myśleć jak oni?

Jadę w piątek rano na bazar w Milanówku. Kilkaset metrów przed przejściem dla pieszych na jezdnię wchodzi staruszka z wiklinowym koszykiem. Dociskam pedał gazu i... No, nie dociskam, rzecz jasna. Grzecznie staję i gestem wskazuję jej, by szła spokojnie – z przeciwka nic nie jedzie. Ona też uśmiecha się w odpowiedzi. Jak miło. Jestem uprzejma i niebogata. Raczej nie zacznę rozjeżdżać na ulicach ludzi, ale chyba rozumiem, o co chodzi Piffowi: bogaci wykorzystują każdą okazję, nie oglądają się na nikogo. Dlatego nie tracą żadnej szansy, by jeszcze się wzbogacić. Mnie też nadarza się taka okazja: dostaję zaproszenie na bezpłatne warsztaty o funduszach unijnych. Jak zdobyć dotacje na rozpoczęcie własnej działalności? Zapisuję się, a szefowi powiem, że jestem chora. A co? Z drogi, jedzie przyszła bogata kobieta!

Jak chcesz być bogata, nie możesz polegać tylko na etacie i czekać, aż szef da ci podwyżkę. Zarabiaj, jeśli nie na giełdzie, jak ja – otwórz własną firmę. Rób to, na czym znasz się najlepiej – sekunduje mi Agnieszka z basenu za 550 zł.

I tu przypomina mi się, co pisał Robert Kiyosaki: w 1923 roku grupa wpływowych menedżerów spotkała się w hotelu w Chicago. Ćwierć wieku później połowa z nich nie żyła – wszyscy zmarli w biedzie. Dwóch poszło do więzienia. Jeden oszalał. Jasne, kilka lat później zaczęła się w USA wielka depresja. Ale Kiyosaki zwraca uwagę na coś innego: wszyscy ci mężczyźni pracowali dla kogoś innego. Byli prezesami, dyrektorami – pewnego dnia po prostu zwolniono ich z pracy, tak jak Ewę, która kupowała wakacje i torebki na kredyt. Tak jak ona zostali z niczym. Tylko posiadanie „drugiej nogi” – nieruchomości na wynajem, sukcesów w grze na giełdzie, własnej firmy – może uchronić przed tym losem. Jest sobota.

W ciągu tygodnia dowiedziałam się, że mam fatalne nawyki finansowe i muszę podwyższyć iloraz inteligencji ekonomicznej. Nie powinnam wszystkiego sobie odmawiać – powinnam raczej unikać sytuacji, w których muszę rezygnować z rzeczy, których pragnę. Muszę wybierać „dwie pianki za kwadrans”, czyli odroczoną przyjemność. Koniec z kartą kredytową! Postaram się też być bardziej samolubna, korzystać z nadarzających się okazji. No i – otworzę firmę. Być może nie będę bogata, ale z pewnością nigdy już nie usłyszę: „transakcja odrzucona z powodu braku środków”. Aha, zapomniałam dodać: z prowadzonych przez kilkanaście lat badań wynika, że najlepszą prognozą przyszłego finansowego dobrobytu jest szczęście i optymizm. Będę więc szczęśliwa i pozytywnie nastawiona do przyszłości. Już od dzisiaj. Mam powód: dostałam wypłatę!

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również