Historie osobiste

"Namawiam córkę na podpisanie intercyzy. Słyszę, że nie ma we mnie romantyzmu, ale ja znam życie"

"Namawiam córkę na podpisanie intercyzy. Słyszę, że nie ma we mnie romantyzmu, ale ja znam życie"
Czy intercyza do fanaberia czy bezpieczeństwo?
Fot. Agencja 123rf

Kiedy powiedziałam przyjaciółkom, że moja córka wychodzi za mąż, zapytały mnie przytomnie czy podpisze intercyzę. Przecież więcej zarabia a rozwodów coraz więcej. Byłam w szoku, ale po dłuższym zastanowieniu przyznałam im rację. Kiedy jednak wspomniałam o tym córce, obraziła się i nie chciała wracać do tematu.

Moja córka wychodzi za mąż! Ta wiadomość mnie zelektryzowała. Nie uważam, że małżeństwo określa kobietę, ale mimo wszystko założenie rodziny pozawala zachować balans w życiu. Anita, choć była w stałym związku, w ciągu ostatnich lat głównie skupiała się na karierze, więc cieszyłam się, że wreszcie postanowiła pomyśleć więcej o sobie i swoich sprawach prywatnych. Może nawet zdecydują się na dziecko? Nie będę nalegać, ale… Dobrze, nie wszystko od razu. Skupmy się na tu i teraz. 

Intercyza, bezpieczeństwo czy brak romantyzmu

Byłam wzruszona, dumna i szczęśliwa, więc od razu przekazałam tę nowinę dalej. Oczekiwałam na gratulacje ze strony przyjaciółek, myślałam, że porozmawiamy o weselu, ewentualnie o tym, czy niedługo zostanę babcią. One jednak poruszyły zupełnie inny temat.

– Podpiszą intercyzę, prawda? – spytała Julia, takim tonem jakby to była oczywistość.

Nie dla mnie. Słowo „intercyza” wydawało mi się określeniem przestarzałym i kojarzyło mi się z drugim anachronizmem, czyli „mezaliansem”. Albo z ochroną naiwnej panny przed łowcą posagów. Albo już bardziej współcześnie z próbą pozbawienia kobiet praw do pieniędzy zarabianych przez męża. Anita nie należała do żadnej z tych kategorii..

– Skąd ta mina? Czemu jesteś taka zdziwiona? – Anna uniosła piękną linię brwi. – Intercyza, czyli umowa przedmałżeńska, chroni majątek własny osób zawierających małżeństwo. Sama mówiłaś, że Anita świetnie zarabia. Dużo więcej niż Łukasz.

– No tak, ale im to nie przeszkadza…

– Do czasu. W erze rozwodów i ogólnej niechęci do zawierania małżeństw naiwnością byłoby wierzyć, że pary będą ze sobą do grobowej deski, bo coś tam sobie przyrzekły. Życzę im jak najlepiej, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Anita zarabia lepiej, a to „lepiej” po ślubie wchodzi do majątku wspólnego. Gdyby doszło do rozwodu, poziom życia Łukasza ewidentnie by się obniżył, więc jest całkiem prawdopodobne, że dostałby alimenty.

– Tak, tak, moja droga – potakiwała Julia.

– Niby mieszkanie Anitka ma swoje i ono nie będzie należeć do majątku wspólnego. Jeśli chodzi o dziedziczenie po was, to też ustawa ją chroni, ale… – oświecała mnie dalej Alicja – co szkodzi dodatkowo wszystko ustalić, zapisać i potwierdzić notarialnie. Rozdzielność majątkowa uchroni ją też od ewentualnych długów, jakich może narobić Łukasz. Niech się dzielą każdym okruszkiem i każdym milionem, nikt im nie broni. Ale gdyby kiedyś sprawy się skomplikowały, Anita nie będzie musiała utrzymać Łukasza i jego kochanki. Tak dla drastycznego przykładu.

 

Zmiana sposobu myślenia

Dały mi do myślenia. Nigdy wcześniej nie patrzyłam na zaręczyny i ślub przez pryzmat rozwodu czy dzielenia każdej złotówki na „moją” i „twoją”. Dla mnie małżeństwo było wspólnotą. Był czas, gdy mój mąż zarabiał lepiej ode mnie; był też taki okres, gdy to ja przynosiłam więcej pieniędzy do domu. I nie wypominaliśmy sobie tego.

Jednak czasy się zmieniały, życie wygląda teraz zupełnie inaczej. Anita miała świetną pracę, jako project manager zarabiała tyle, że w ciągu kilku lat odłożyła na mieszkanie bez kredytu. Jako nauczyciel historii w liceum Łukasz pracował raczej dla idei, i z powołania, co mu się chwali, ale profitów nie przynosi. Tę nową rodzinę będzie głównie utrzymywać Anita. Nie podejrzewałam Łukasza o chęć wykorzystywania mojej córki, widziałam szczere uczucie między nimi, ale istotnie, co szkodzi zabezpieczyć się na przyszłość, która oby nie nadeszła, ale nigdy nic nie wiadomo.

 

Próba wytłumaczenia

Umówiłam się z Anitą na spotkanie w cztery oczy. I wyłożyłam jej swój punkt widzenia.

– Mamy przecież zaufanego notariusza, który kilka razy załatwiał dla nas różne sprawy, więc…

– Żartujesz, prawda? – przerwała mi Aneta. – Powiedz, że to tylko kiepski dowcip. Mamo?

– Nie denerwuj się tak od razu, tylko przemyśl sprawę. Ja tak zarobiłam…

– Ale to moje małżeństwo, nie twoje! Nie ma mowy o żadnej intercyzie. Na samą myśl, mam ciarki! I nie wierzę, że akurat ty to sugerujesz. Kiedy tata po operacji przez wiele miesięcy nie mógł prowadzić firmy, to ty utrzymywałaś naszą rodzinę, i jakoś mu tego nigdy nie wytykałaś!

– Kochanie, nie dramatyzuj. Przecież możecie się pensjami dzielić, jak tylko zechcecie. Chodzi o większą ochronę twojego majątku. Świetnie zarabiasz, masz mieszkanie, odziedziczysz kiedyś nasz dom i firmę, którą poprowadzisz albo sprzedasz, ale nie chcę, żeby w razie rozwodu…

– Rozwodu? Jeszcze nie wybrałam sukni ślubnej, a ty mówisz o rozwodzie??! Lepiej tu skończmy. Aha, wesela też nie musicie nam finansować. Sami się o to zatroszczymy.

 

Ostrożność jako atak na miłość

Nie byłam zadowolona z przebiegu naszej rozmowy. Podejrzewam, że moje przyjaciółki wytłumaczyłaby wszystko Anicie lepiej, na pewno mniej nerwowo. Ja po prostu chciałabym zabezpieczyć przyszłość mojej córki przed różnymi sytuacjami, których nie chciała brać pod uwagę, bo to niby oznaczało brak zaufania, niewiarę w siłę ich miłości i wieszczenie końca małżeństwa jeszcze przed jego zawarciem. Niezręcznie wyszło. Odtąd urażona córka w ogóle nie chciała ze mną rozmawiać na temat ślubu i organizacji wesela. A gdy jeszcze raz wspomniałam o intercyzie…

– Jak sama zauważyłaś, dużo zarabiam, stać mnie, by opłacić sobie takie wesele, jakie mi się zamarzy. A co do intercyzy, podpisz ją sobie z tatą, w trakcie małżeństwa też można, zaś moimi finansowymi układami z Łukaszem się nie interesuj. To moje pieniądze i zrobię z nimi, co mi się żywnie spodoba. Jeśli je stracę, bo źle oceniłam mężczyznę, którego kocham, trudno. Ale nie pozwolę, by cały romantyzm naszego ślubu wyparował. Nie chcę patrzeć na mojego męża przez pryzmat tego, ile zarabia, nie chcę, by czuł się w naszym małżeństwie gorszy. Jeśli w ogóle chcesz zostać zaproszona na ślub, to więcej nie wspominaj o wizycie u notariusza.

To była okropna i realna, sądząc po minie Anity, groźba. Gotowa mnie wykluczyć z tego ważnego dnia, bo próbuję zadbać o jej interesy. To niesprawiedliwe, ale muszę szanować jej życzenie. No chyba że spróbuję porozmawiać z Łukaszem. Może on spojrzałby na sprawę inaczej? Bardziej rozsądnie. I przyziemnie. Choć jak się Anita dowie, wpadnie w furię. Już nie wiem, co robić.

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również